andrzejsapkowski.pl

Wieża Jaskółki - cytaty

Rozdział siódmy- cytaty

Pukacz, takoż zwań knaker, coblynau, polterduk, karkorios, rubezahl, skarbnik a. Pustecki, jest odmianą kobolda, którego wszelako P. rozmiarowzrostem i siłą znacznie przenosi. Noszą też P. zwyczajnie brodziska ogromne, których koboldy nosząc nie zwykły. Bytuje P. w sztolniach, szachtach, grużniach, przepaściach, ciemnych jamach, we wnętrzu skał, we wszelakich grotach, jaskiniach i postaciach kamiennych. Tam, gdzie żywię, niechybnie w ziemi bogactwa są skryte, jak to kruszce, rudy, karbon, sól a. olej skalny. Dlatego tez P. częstokroć w kopalniach napotkać można, osobliwie opuszczonych, ale i w czynnych lubi się pokazać. Złośliwy despetnik i szkodnik, przekleństwo i istny dopust boży dla górników i gwarków, których rozpanoszony P. na manowce wodzi, pukaniem w skalę mami i straszy, chodniki zawala, górniczy przyrząd i wszelaką chudobę kradnie i psowa, a od tego, by zza węgła pałą w łeb strzelić, też nie jest.

Ale przekupić go można, by nie psocił nad miarę, położywszy gdzie w chodniku ciemnym lubo w szachcie chleb z masł em, oscypek, połeć wędzonej szołdry – aleć najlepiej gąsiorek okowity, na tę bowiem P. okrutnie jest łakomy.

Physiologus


—————————————————————-

– Są bezpieczni – zapewnił wampir, popędzając muła Draakula. – Cała trójka. Milva, Jaskier i oczywiście Angouleme, ma się rozumieć, która w porę dopędziła nas w Dolinie Sansretour i o wszystkim opowiedziała, nie żałując różnych barwnych słów. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego u was, ludzi, większość przekleństw i obelg nawiązuje do sfer erotyki? Przecież seks jest piękny i kojarzy się z pięknem, radością, przyjemnością. Jak można nazwy narządu płciowego używać w charakterze wulgarnego synonimu…

– Trzymaj się tematu, Regis – przerwał Geralt.

– Oczywiście, przepraszam. Ostrzeżeni przez Angouleme przed nadciągającymi bandytami bezzwłocznie przekroczyliśmy rubież Toussaint. Milva, co prawda, nie była zachwycona, rwała się, by zawrócić i iść wam obu na odsiecz. Zdołałem jej to wyperswadować. A Jaskier, o dziwo, miast radować się z azylu, jaki dają granice księstwa, miał wyraźnie duszę na ramieniu… Czego on się tak lęka w Toussaint, nie wiesz przypadkiem?

– Nie wiem, ale się domyślam – odrzekł kwaśno Geralt. – Bo to nie byłoby pierwsze miejsce, gdzie nasz przyjaciel bard narozrabiał. Teraz to on się trochę ustatkował, bo obraca się w przyzwoitej kompanii, ale za młodu nie było dla niego świętości. Rzekłbym, że bezpieczne były przed nim jeże i te kobiety, które wlazły na sam czubek wysokiego drzewa. A mężowie kobiet często – gęsto mieli to trubadurowi za złe, nie wiedzieć czemu. W Toussaint niechybnie jest jakiś mąż, w którym na widok Jaskra mogą odżyć wspomnienia… Ale to w gruncie rzeczy nieważne. Wróćmy do konkretów. Co z pościgiem? Mam nadzieję, że…


—————————————————————-

Coś uczepiło się jego nogi. Powstrzymał się, by nie odtrącić gwałtownie.

Stworek był nieduży, niewiele większy od psa pekińczyka. Trochę też pekińczyka przypominał. Z oblicza. Z reszty przypominał małpkę. Geralt nie miał pojęcia, co to jest. – W życiu nie widział niczego podobnego.

– Widź-min! – wyartykułował wizgliwie, ale wcale wyraźnie pekińczyk, kurczowo wczepiony w but Geralta.

– Widź-mm-min. Sukin-syn!

– Odczep się – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Odczep się od buta, bo kopnę cię w dupę.

Barbegazi zagaworzyły głośniej, gwałtowniej i groźniej. W ciemnościach coś zaryczało. Geralt nie wiedział, co to było. Brzmiało jak krowa, ale Wiedźmin szedł o każdy zakład, że krowa to nie była.

– Widź-min, sukin-syn.

– Puść mój but – powtórzył, z trudem panując nad sobą. – Przyszedłem tu bezbronny, w pokoju. Przeszkadzasz mi…

Urwał i zakrztusił się falą obrzydliwego fetoru, od którego oczy łzawiły, a włosy zwijały się w kędziorki.

Wpity w jego łydkę pekińczykopodobny stworek wybałuszał oczy i defekował mu prosto na but. Ohydnemu smrodowi towarzyszyły jeszcze ohydniejsze odgłosy.

Zaklął adekwatnie do sytuacji i odepchnął nogą nachalne stworzonko. Dużo delikatniej, niż należało. Ale i tak stało się to, czego oczekiwał.

– Kopnął małego! – zaryczało coś z ciemności, ponad huraganowym wręcz szwargotaniem i skowytem barbegazi. – Kopnął małego! Skrzywdził mniejszego od siebie!


—————————————————————-

Elf, cichuteń ko pogwizdując przez zaciśnięte zęby, zanurzył pędzelek w miseczce z farbą i szybkimi ruchami pokolorował swego bizona na fioletowo. Po chwili namysłu namalował na boku zwierza tygrysie pręgi.

Geralt przyglądał się w milczeniu.

Wreszcie elf cofnął się o krok, podziwiając naskalny fresk przedstawiające już całą scenę myśliwską. Fioletowego i pręgowatego bizona ścigały w dzikich podskokach chude, zarysowane niedbałymi ruchami pędzla figurki ludzi z łukami i dzidami.

– Co to ma być? – nie wytrzymał Geralt.

Elf spojrzał na niego przelotnie, wkładając czysty koniec pędzelka do ust.

– Jest to – oznajmił – prehistoryczne malowidło wykonane przez pierwotnych łudzi, którzy mieszkali w tej jaskini przed tysiącami lat i zajmowali się głównie polowaniem na dawno już wymarłe fioletowe bizony. Niektórzy z prehistorycznych łowców byli artystami, odczuwali głęboką potrzebę artystycznego odreagowania. Uwiecznienia tego, co im w duszach grało.

– Fascynujące.

– Pewnie, że tak – zgodził się elf. – Wasi uczeni od lat łażą po jaskiniach i szukają śladów praczłowieka. A ilekroć znajdą takowe, są niepomiernie zafascynowani. Znajdują bowiem dowód na to, że na tym lądzie, i w tym świecie zarazem, nie jesteście przybłędami. Dowód na to, że wasi przodkowie zamieszkiwali tu od wieków, do ich spadkobierców zatem ten świat należy. Cóż, każda rasa ma prawo do jakichś tam korzeni. Nawet wasza, ludzka, której korzeni trzeba wszak szukać na czubkach drzew. Ha, śmieszny kalambur, nie uważasz? Wart epigramatu. Lubisz lekką poezję? Jak myślisz, co by tu jeszcze dorysować?

– Dorysuj praludzkim łowcom wielkie, wzwiedzione fallusy.

– To jest myśl – elf zanurzył pędzelek w farbce. – Kult falliczny był typowy dla prymitywnych cywilizacji. Może to również posłużyć powstaniu teorii, że rasa ludzka ulega fizycznej degeneracji. Przodkowie mieli fallusy jak maczugi, potomkom zostały śmieszne, szczątkowe kutasiki… Dziękuję, wiedźminie.


—————————————————————-

– Przecież nie wytrzymasz, by nie podpisać arcydzieła. Elf zaśmiał się sucho.

– Celnie! Rozszyfrowałeś mnie bezbłędnie. Ech, ogniu próżności, jakże trudno artyście ugasić cię w sobie. Ja już podpisałem malowidło. O, tutaj.

– To nie jest ważka?

– Nie. To ideogram oznaczający moje imię. Nazywam się Crevan Espane aep Caomhan Macha. Dla wygody używam aliasu Avallac’h i tak też możesz zwracać się do mnie.

– Nie omieszkam.


—————————————————————-

– Czy wiesz, wiedźminie, co jest największym minusem długowieczności?

– Nie.

– Seks.

– Co?

– Dobrze słyszałeś. Seks. Po niecałych stu latach staje się nudny. Nie ma w nim już nic, co mogłoby fascynować i ekscytować, co miałoby podniecający urok nowości. Wszystko już było… Takim czy innym sposobem, ale było. I wtedy nagle przychodzi Koniunkcja Sfer i pojawiacie się tutaj wy, ludzie. Pojawiają się tu niedobitki ludzi, przybyłe z innego świata, z waszego dawnego świata, który udało wam się totalnie zniszczyć, waszymi własnymi, wciąż owłosionymi rękami zniszczyć, zaledwie pięć milionów lat po wykształceniu się jako gatunek. Jest was garstka, średnią życia macie śmiesznie niską, wasze przetrwanie zależy więc od tempa rozrodu, wobec tego wyuzdana żądza nigdy was nie opuszcza, seks rządzi wami totalnie, jest to popęd silniejszy nawet niż instynkt samozachowawczy. Umrzeć, czemu nie, jeśli wcześniej da się pochędożyć: oto w niewielkim skrócie cała wasza filozofia.

Geralt nie przerywał i nie komentował, choć ochotę miał wielką.

– I co się nagle okazuje? – podjął Ayallac’h. – Elfy, znudzone znudzonymi elfkami, biorą się za zawsze chętne ludzkie kobiety, znudzone elfki oddają się z perwersyjnej ciekawości zawsze pełnym wigoru i werwy ludzkim samcom. I dzieje się coś, czego wytłumaczyć nie potrafi nikt: elfki, które normalnie mają owulację raz na dziesięć, dwadzieścia lat, spółkując z człowiekiem zaczynają owulować przy każdym silnym orgazmie. Zadziałał jakiś ukryty hormon, może kombinacja hormonów. Elfki rozumieją, że dzieci mogą mieć w praktyce tylko z ludźmi. To elki sprawiły, że nie eksterminowaliśmy was, gdy jeszcze byliśmy silniejsi. A potem już wy byliście silniejsi i zaczęliście eksterminować nas. Ale w elfkach wciąż mieliście sprzymierzeńców. To one były orędowniczkami współżycia, współpracy i współistnienia… i nie chciały się przyznać, że w gruncie rzeczy chodzi o współspanie.


—————————————————————-

Pukacz śmierdział jak koń – i tu kończy ło się podobieństwo. Geralt oglądał kiedyś w Mahakamie urządzone przez krasnoludy zawody w ujeżdżaniu górskich muflonów i wydało mu się to sportem absolutnie ekstremalnym. Ale dopiero teraz, siedząc na grzbiecie pędzącego jak wariat pukacza, dowiadywał się, czym jest prawdziwa ekstremalność.

Aby nie spaść, kurczowo wpijał palce w szorstkie kudły i ściskał udami kosmate boki potwora. Pukacz śmierdział potem, uryną i wódk ą. Gnał jak opętany, od uderzeń jego gigantycznych stóp ziemia dudniła, jak gdyby podeszwy miał ze spiżu. W niewielkim stopniu zwalniając, piął się na zbocza, a zbiegał z nich tak szybko, że powietrze wyło w uszach. Pędził po graniach, perciach i półkach tak wąskich, że Geralt zaciskał powieki, by nie patrzeć w dół. Przesadzał wodogrzmoty, kaskady, przepaście i rozpadliny, których nie przeskoczyłby muflon, a każdemu udanemu skokowi towarzyszy ł dziki i ogłuszający ryk. To znaczy, jeszcze dzikszy i bardziej ogłuszający niż zwykle pukacz ryczał bowiem praktycznie bez przerwy.

– Nie pędź tak! – pęd powietrza wciskał słowa z powrotem do gardła.

– Bo co?

– Piłeś!

– Uuuaaahaaaaaaaa!

Gnali. W uszach świszczało. Pukacz śmierdział.


—————————————————————-

A trzeci strzelił do niego z gabriela. Miniaturowe samostrzały wymyślił i opatentował niejaki Gabriel, rzemieślnik z Verden. Reklamował je sloganem: „Obroń się sam”. Dookoła srożą się bandytyzm i przemoc, głosiła reklama. Prawo jest bezsilne i nieporadne. Obroń się sam! Nie wychodź z domu bez poręcznego samostrzału marki „Gabriel”. Gabriel to twój stróż, Gabriel uchroni przed bandytą ciebie i twoich bliskich.

Sprzedaże były rekordowe. Wkrótce poręczne przy napadach gabriele nosili wszyscy bandyci.


—————————————————————-

Łasica skulił się nagle, skoczył, wykonał zręczny zwód i fintę, ciął od ucha. Geralt sparował ukośnie i odbił. Bandyta wykręcił się zwinnie, już szedł ze złożenia do wrednego dolnego cięcia, gdy nagle wybałuszył oczy, kichnął potężnie i usmarkał się, na moment opuszczając zastawę. Wiedźmin błyskawicznie ciął go w szyję, a ostrze doszło aż do kręgów.

– No i niech mi ktoś powie – wydyszał, patrząc na drgającego trupa – że używanie narkotyków nie jest szkodliwe.


—————————————————————-

Łuczniczka westchnęła ciężko.

– Będziemy wisieć – powiedziała.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Tu przecie Nilfgaard. A już drugi miesiąc idzie, jak ja strzelam przeważną miarą do Nilfgaardczyków.

– Tu jest Toussaint, nie Nilfgaard – Geralt pomacał bok głowy, odjął rękę całą we krwi.

– Cholera. Co tam jest, zobacz, Milva? Łuczniczka przyjrzała się uważnie i krytycznie.

– Tylko ucho ci urwało – stwierdziła wreszcie. – Nie ma się czym przejmować.

– Łatwo ci mówić. Ja bardzo lubiłem to ucho. Pomóż mi czymś to owiązać, bo mi ciecze za kołnierz. Gdzie są Jaskier i Angouleme?


—————————————————————-

– Stać! – wrzasnął Wiedźmin. – Nie podkładać ognia! Sta… Flaminika wykonała ręką krótki gest, a Drzewko, wciąż stojące w pobliżu, zatupało korzeniami i położyło wiedźminowi konar na ramieniu. Geralt usiadł i to z rozmachem.

– Podkładać ogień! – rozkazała flaminika. – Przykro mi, wiedźminie, ale tak być musi. My, druidzi, cenimy i czcimy życie pod każdą postacią. Ale darowywanie życiem zbrodniarzy jest zwykłą głupotą. Zbrodniarzy odstrasza wyłącznie groza. Damy im więc przykład grozy. Wielką nadzieję pokładam w tym, że nie będę musiała tego przykładu powtarzać.

Chrust zajął się błyskawicznie, stos buchnął dymem i ożył płomieniami. Dobiegające z Wiklinowej Baby ryki i wrzaski podnosiły włosy na głowie. Oczywiście, nie było to możliwe we wzmaganej trzaskiem ognia kakofonii, ale Geraltowi zdawało się, że rozróżnia rozpaczliwe skrzeki Słowika i wysokie, pełne bólu krzyki półelfa Schirru.

Miał rację, pomyślał. Śmierć nie zawsze jest taka sama.


—————————————————————-

– Twój medalion, Geralt – powiedziała stojąca obok niego Angouleme.

– Słucham? – odchrząknął, bo gardło miał ściśnięte. – Co mówiłaś?

– Twój srebrny medalion z wilkiem. Schirru go miał. Teraz już go straciłeś na amen. Stopił się w tym żarze.

– Trudno – powiedział po chwili, patrząc w bławatkowe oczy flaminiki. – Nie jestem już wiedźminem. Przestałem być wiedźminem. Na Thanedd, w Wieży Mewy. W Brokilonie. Na moście nad Jarugą. W jaskini pod Gorgoną. I tutaj, w Lesie Myrkvid. Nie, ja już nie jestem wiedźminem. Będę się więc musiał nauczyć obywać bez wiedźmińskiego medalionu.