andrzejsapkowski.pl
Czas pogardy - cytaty
Rozdział piąty- cytaty
„- Tchórz – oświadczył z godnością, gdy tylko przestał kasłać i złapał oddech – umiera po stokroć. Człek mężny umiera tylko raz. Ale Pani Fortuna sprzyja śmiałym, tchórzów w pogardzie mając.
Żołnierze popatrzyli z jeszcze większym podziwem. Nie wiedzieli i nie mogli wiedzieć, że Jaskier cytuje słowa bohaterskiego eposu. W dodatku napisanego przez kogoś innego.
– Tym zaś – poeta wyciągnął zza pazuchy skórzany pobrzękujący woreczek – niechże się wam odwdzięczę za eskortę. Nim do fortu wrócicie, nim was znowu surowa służba-matka przytuli, zawadźcie o szynk, wypijcie moje zdrowie.
– Dzięki, panie – dowódca poczerwieniał lekko. – Hojniście, a przecie my… Wybaczcie, że was samego ostawiamy, ale…
– Nic to. Bywajcie.
Bard zawadiacko przesunął kapelusik na lewe ucho, szturchnął konia piętą i ruszył w dół jarem, pogwizdując melodię „Wesela w Bullerlyn”, słynnej i wyjątkowo nieprzyzwoitej kawaleryjskiej piosenki.
– A mówił w forcie kornet – usłyszał jeszcze słowa tego ponurego – że to darmozjad, tchórz i dupek. A to wojenny i chrobry pan, choć wierszokleta.
– Iście, prawda – odpowiedział dowódca. – Bojący to on nie jest, nie można rzec. Nawet mu powieka nie mrugła, miarkowałem. I jeszcze se gwizda, słyszysz? Ho, ho… Baczyłeś, co mówił? Że ambarasem jest. Nie bój się, byle kogo ambarasem nie mianują. Trza mieć łeb na karku, by ambarasem zostać…
Jaskier pojechał szybciej, chcąc jak najprędzej się oddalić. Nie chciał sobie psuć opinii, na którą dopiero co zapracował. A wiedział, że na dłuższe gwizdanie nie wystarczy mu już wilgoci na schnących z przerażenia wargach. „
—————————————————————-
„Ścisnął boki konia łydkami, ale Pegaz miał to gdzieś. Zamiast przyspieszyć, zatrzymał się i zadarł ogon. Jabłka nawozu chlupnęły w wodę. Jaskier jęknął przeciągle.
– Bohater – wymamrotał, przymykając oczy – nie zdołał sforsować huczących porohów. Zginął śmiercią walecznych, przeszyty mnogimi pociskami. Na wieki skryła go modra toń, utuliły go w objęciach glony, zielone jak nefryty. Przepadł po nim ślad wszelki, ostało jeno końskie gówno, niesione nurtem ku dalekiemu morzu… „
—————————————————————-
„- Taedh – powiedziała melodyjnie, unosząc na trubadura oczy błyszczące w drobnej twarzy przeciętej skośnie dwoma równoległymi ciemnymi pasami maskującego malunku. – Ess’ve vort shaente aen Ettariel? Shaente a’vean vort?
– Nie… Może później – odpowiedział grzecznie, starannie dobierając słowa Starszej Mowy. Driada westchnęła, pochyliła się, delikatnie pogładziła gryf leżącej obok lutni, wstała sprężyście. Jaskier patrzył za nią, gdy odchodziła w las, ku innym, których cienie chwiejnie majaczyły w niewyraźnym blasku zielonych latarenek.
– Chyba jej nie obraziłem, co? – spytał cicho. – One mówią własnym dialektem, nie znam grzecznościowych form…
– Sprawdź, czy masz nóż w brzuchu – w głosie wiedźmina nie było ani drwiny, ani humoru. – Driady reagują na obrazę wbiciem noża w brzuch. Nie bój się, Jaskier. Zdaje się, że są skłonne wybaczyć ci znacznie więcej niż językowe potknięcia. Koncert, który dałeś pod lasem, najwyraźniej przypadł im do gustu. Teraz jesteś ard tśedh, wielki bard. Czekają na dalszy ciąg „Kwiatu Ettariel”. Znasz dalszy ciąg? Bo to przecież nie twoja ballada. „
—————————————————————-
„- Dotrzymano przyrzeczenia?
– Tak.
– Ciekawe – głos wiedźmina znowu zmienił się nieco. – Dotrzymywanie obietnic w dzisiejszych czasach? Nie mówię o tym, że dawniej nawet nie myślano o składaniu takich obietnic, bo nikt ich nie oczekiwał. Rzemieślnicy i kupcy nie otwierali bram twierdz, lecz bronili ich, każdy cech własnej baszty lub machikuły.
– Pieniądz nie ma ojczyzny, Geralt. Kupcom wszystko jedno, pod czyimi rządami robią pieniądze. A nilfgaardzkiemu palatynowi wszystko jedno, od kogo będzie ściągał podatki. Martwi kupcy nie robią pieniędzy i nie płacą podatków. „
—————————————————————-
„Scoia’tael nie dali im odpocząć. Runęło na nich drugie komando. Villis, po raz trzeci pchnięty oszczepem, upadł.
– Rayla! – krzyknął niewyraźnie. – Obiecałaś! Najemniczka, kładąc trupem kolejnego elfa, odwróciła się szybko.
– Bywaj, Villis – oparła leżącemu sztych miecza poniżej mostka i pchnęła silnie. – Do zobaczenia w piekle!
Po chwili była sama. Scoia’tael otaczali ją ze wszystkich stron. Wojowniczka, umazana krwią od stóp do głowy, uniosła miecz, zawirowała, potrząsnęła czarnym warkoczem. Stała wśród trupów, straszna, wykrzywiona jak demon. Elfy cofnęły się.
– Chodźcie! – krzyknęła dziko. – Na co czekacie? Nie weźmiecie mnie żywej! Jestem Czarna Rayla!
– Glaeddyv vort, beanna – powiedział spokojnie jasnowłosy piękny elf o twarzy cherubina i wielkich chabrowych oczach dziecka. Wyłonił się zza otaczających ją, wciąż wahających się Scoia’tael. Jego biały jak śnieg koń chrapał, mocno machał głową w dół i w górę, energicznie grzebał kopytem przesiąknięty krwią piasek gościńca.
– Glaeddyv vort, beanna – powtórzył jeździec. – Rzuć miecz, niewiasto.
Najemniczka zaśmiała się makabrycznie, otarła twarz mankietem rękawicy, .rozmazując pot zmieszany z kurzem i krwią.
– Mój miecz zbyt wiele kosztował, by nim rzucać, elfie! – krzyknęła. – Żeby go wziąć, będziesz musiał łamać mi palce! Jestem Czarna Rayla! No, chodźcie!
Nie czekała długo. „
—————————————————————-
„- Nic. A co z Kaedwen, Jaskier? Dlaczego Henselt z Kaedwen nie wspomógł Demawenda i Meve? Przecież mieli pakt, łączyło ich przymierze. A jeśli nawet Henselt, wzorem Foltesta, szcza na podpisy i pieczęcie na dokumentach i za nic ma królewskie słowo, to chyba nie jest głupi? Czy nie rozumie, że po upadku Aedim i układzie z Temerią kolej na niego, że jest następny na nilfgaardzkiej liście? Kaedwen winno wesprzeć Demawenda z rozsądku. Nie ma już na świecie wiary ani prawdy, ale chyba istnieje na świecie rozsądek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na świecie rozsądek? Czy już zostały na nim tylko skurwysyństwo i pogarda? „
—————————————————————-
„- Idziem w bój – domyślił się jezdny Kraska, szybko wpychając koszulę do spodni. – Idziem w bój, panie dziesiętnik?
– A cożeś myślał? Że na tańce, na Zażynek? Przechodzimy rubież. Jutro o świtaniu rusza cała Bura Chorągiew. Setnik nie rzekł, w jakim szyku, ale przecie nasza dziesiątka przodem pójdzie jako zwykle. No, żwawiej, ruszcie dupy! Zaraz, wróć. Powiem od razu, bo potem czasu nie stanie pewnikiem. To nie będzie zwykła wojaczka, chłopy. Jakąś durnote nowoczesną wymyślili wielmożni. Jakieś wyzwalanie, czy coś takiego. Nie idziem wroga bić, ale na te, no, nasze odwieczne ziemie, z tą, jak jej tam, braterską pomocą. Tedy baczność, co powiem: ludzisków z Aedirn nie ruszać, nie grabić…
– Jakże to? – rozdziawił gębę Kraska. – Jakże to: nie grabić? A czymże konie karmić będziem, panie dziesiętnik?
– Paszę dla koni grabić, więcej nic. Ale ludzi nie siec, chałup nie palić, upraw nie niszczyć… Zawrzyj gębę, Kraska! To nie wiec gromadzki, to wojsko, taka wasza mać! Rozkazu słuchać, bo inaczej na stryk! Rzekłem, nie mordować, nie palić, bab…
Zyvik przerwał, zamyślił się.
– Baby – dokończył po chwili – gwałcić po cichu i tak, coby nikt nie widział. „
—————————————————————-
„Odwrócił się gwałtownie. Oparta o sosnę driada miała włosy w kolorze srebra, było to widoczne nawet w półmroku świtu.
– Wielce paskudny widok – powiedziała, krzyżując ręce na piersi. – Ktoś, kto wszystko stracił. Wiesz, śpiewaku, to ciekawe. Swego czasu wydawało mi się, że wszystkiego nie można stracić, że zawsze coś zostaje. Zawsze. Nawet w czasach pogardy, w których naiwność potrafi zemścić się w najokrutniejszy sposób, nie można utracić wszystkiego. A on… On stracił kilka kwaterek krwi, możliwość sprawnego chodzenia, częściową władzę w lewej ręce, wiedźmiński miecz, ukochaną kobietę, zyskaną cudem córkę, wiarę… No, pomyślałam, ale coś, coś przecież musiało mu zostać? Myliłam się. On nie ma już nic. Nawet brzytwy.
Jaskier milczał. Driada nie poruszyła się.
– Pytałam, czy przyczyniłeś się do tego – podjęła po chwili. – Ale chyba pytałam niepotrzebnie. To oczywiste, że się przyczyniłeś. To oczywiste, że jesteś jego przyjacielem. A jeśli ma się przyjaciół, a mimo to wszystko się traci, jest oczywiste, że przyjaciele ponoszą winę. Za to, co uczynili, względnie za to, czego nie uczynili. Za to, że nie wiedzieli, co należy uczynić. „
—————————————————————-
„- Zrobię, co w mej mocy – oświadczył astrolog. – Ale będę mógł ustalić jedynie przybliżoną lokalizację… To znaczy rejon lub radius…
– Co?
– Astromancja… – zająknął się Xarthisius. – Przy dużych odległościach astromancja pozwala tylko na lokalizowanie przybliżone… Bardzo przybliżone, z dużą tolerancją… Z bardzo dużą tolerancją. Doprawdy, nie wiem, czy zdołam…
– Zdołasz, mistrzu – wycedził imperator, a jego ciemne oczy zabłysły złowróżbnie. – Jestem pełen wiary w twoje zdolności. A co do tolerancji, to im twoja będzie mniejsza, tym moja będzie większa.
Xarthisius skurczył się.
– Muszę znać dokładną datę urodzenia tej osoby – wy-bąkał. – W miarę możliwości, co do godziny… Cenny byłby też jakiś przedmiot, który do tej osoby należał…
– Włosy – powiedział cicho Emhyr. – Czy włosy mogą być?
– Oooo! – poweselał astrolog. – Włosy! To znacznie ułatwi… Ach, gdybym jeszcze mógł mieć kał albo mocz…
Oczy Emhyra zwęziły się niebezpiecznie, a mag skurczył się i zgiął w niskim ukłonie.
– Uniżenie przepraszam waszą cesarską mość… – zastękał. – Proszę wybaczenia… Rozumiem… Tak, włosy wystarczą… W zupełności wystarczą… Kiedy będę mógł je otrzymać?
– Jeszcze dziś będą ci dostarczone razem z datą i godziną urodzenia. Mistrzu, nie zatrzymuję cię dłużej. Wracaj do twej wieży i zacznij śledzić konstelacje.
– Niech Wielkie Słońce ma w opiece waszą cesarską…
– Dobrze, dobrze. Możesz odejść. „