andrzejsapkowski.pl

Pani Jeziora - cytaty

Rozdział siódmy - cytaty

Sensacyjna przygoda pana Malcolma Guthriego z Braemore przebojem wdarła się już na łamy wielu gazet, nawet londyńska „Daily Mail” poświęci ła jej kilka wersów w rubryce „Bizarre”. Ponieważ jednak daleko nie wszyscy nasi czytelnicy czytają prasę wydawaną na południe od Tweed, a jeś li już, to gazety poważniejsze niż „Daily Mail”, przypominamy, jak to było. W dniu oto 10 marca bieżącego roku pan Malcolm Guthrie udał się z wędką nad Loch Glascarnoch. Tamże pan Guthrie napotkał był wyłaniając ą się z mgły i nicoś ci (sic!) mł odą dziewczynę z brzydką blizną na twarzy (sic!), jadącą wierzchem na karej klaczy (sic!) w towarzystwie biał ego jednorożca (sic!). Dziewczyna zagadnęła osł upiałego pana Guthriego w języku, który pan Guthrie łaskaw był określić jako, cytujemy: „francuski chyba albo inny jakiś dialekt z kontynentu”. Ponieważ pan Guthrie nie włada francuskim ani żadnym innym dialektem z kontynentu, do konwersacji nie doszło. Dziewczyna i towarzyszący jej zwierzyniec znikły, że znowu zacytujemy pana Guthriego: „jak sen jaki złoty”.

Nasz komentarz: sen pana Guthriego był niechybnie równie złoty w kolorze jak whisky single malt, którą pan Guthrie zwykł był, jak się dowiedzieliśmy, pijać często i w ilościach tłumacz ących widzenie białych jednorożców, białych myszek i potworów z jezior. A pytanie, które chcemy postawić, brzmi: co pa Guthrie paczył porabiać z wędką nad Loch Glascarnoch na cztery dni przed końcem okresu ochronnego?

„Inverness Weekly”, wydanie z 18 marca 1906 roku


—————————————————————-

– Koniku – powiedziała Ciri, z wyrzutem i przekąsem zarazem. – Nie chciałabym być natrętna, ale mnie trochę spieszy się do mojego świata. Moi bliscy mnie potrzebują, przecież wiesz. A my najpierw wpadamy nad jakiejś jezioro i na jakiegoś śmiesznego prostaka w ubraniu w kratkę, potem na gromadę brudnych i ryczących kudłaczy z maczugami, wreszcie zaś na furiata z czarnym krzyżem na płaszczu. Nie te czasy, nie te miejsca! Bardzo cię proszę, postaraj się lepiej. Bardzo cię proszę.

Ihuarraquax zarżał, kiwnął rogiem i przekazał jej coś, jakąś mądrą myśl. Ciri nie do końca zrozumiała. Zastanowić się nie miała czasu, bowiem wnętrze czaszki znowu zalała jej chłodna jasność, w uszach zaszumiało, a w karku zamrowiło.

I znowu objęła ją czarna i mięciutka nicość.


—————————————————————-

Nimue podbiegła, zarzuciła mu ręce na szyję i stanęła na palcach, ale by ją pocałować, mężczyzna i tak musiał mocno się pochylić. Nimue nie bez racji nazywano Łokietkiem – ale teraz, gdy miała już osiemnaście lat i była adeptką sztuk magicznych, przywilej nazywania jej tak przysługiwał wyłącznie najbliższym przyjaciołom. I niektórym mężczyznom.

Mężczyzna, nie odrywając ust od ust Nimue, wsunął dłoń za jej dekolt.

Potem już poszło szybko. Oboje znaleźli się na rozścielonym na piasku płaszczu, sukienka Nimue podwinęła się powyżej talii, jej uda mocno objęły biodra mężczyzny, a dłonie wpiły się w jego plecy. Gdy ją brał, jak zwykle zbyt niecierpliwie, zacisnęła zęby, ale szybko dogoniła go w podnieceniu, zrównała się, dotrzymała kroku. Miała wprawę.

Mężczyzna wydawał śmieszne odgłosy. Ponad jego barkiem Nimue obserwowała wolno płynące po niebie kumulusy o fantastycznech kształtach.

Coś dzwoniło, tak, jak dzwoni zatopiony na dnie oceanu dzwon. W uszach Nimue gwałtownie zaszumiało. Magia, pomyślała, odwracając głowę, wyzwalając się spod policzka i ramienia leżącego na niej mężczyzny.

Przy brzegu jeziora – wisząc wręcz nad jego powierzchnią – stał biały jednorożec. Obok niego czarny koń. A w siodle czarnego konia siedziała…

Ależ ja znam t ę legendę, przemknęło przez głowę Nimue. Znam tę bajkę! Byłam dzieckiem, małym dzieckiem, gdy słyszałam tę baśń, opowiadał ją dziad Pogwizd, wędrowny bajarz… Wiedźminka Ciri… Z blizną na policzku… Czarna klacz Kelpie… Jednorożce…

Kraina elfów…

Ruchy mężczyzny, który zjawiska w ogóle nie zauważył, stały się gwałtowniejsze, wydawane przez niego odgłosy śmieszniejsze.

– Uuups – powiedziała dziewczyna siedząca na karej klaczy. – Znowu pomyłka! Nie to miejsce, nie ten czas. W dodatku, jak widzę, zupełnie nie w porę. Przepraszam.

Obraz zamazał się i pękł, pękł tak, jak pęka malowane szkło, nagle rozleciał się, rozpadł w tęczową migotaninę skrzeń, jarzeń i rozzłoceń. A potem wszystko znikło.


—————————————————————-

– Czas – powiedziała Nimue – nie ma początku ani końca. Czas jest jak wąż Urobos, który chwycił zębami własny ogon. W każdym momencie kryje się wieczność. A wieczność składa się z chwil, które ją tworzą. Wieczność to archipelag chwil. Da się wśród tego archipelagu żeglować, choć nawigacja jest bardzo trudna, a zbłądzić jest niebezpiecznie. Dobrze jest mieć latarnię morską, której światłem można się kierować. Dobrze jest móc wśród mgły usłyszeć wołanie…