andrzejsapkowski.pl

Ostatnie życzenie - cytaty

Opowiadanie: "Kraniec świata" - cytaty

„- Aha – rzekł wreszcie. – Ano, tak. Ale są tu i inne żywiołaki. Z elfiej krainy widać lezą do nas. O, panie, jest ich a jest. Zliczyć trudno. A najgorsza to Mora będzie, dobrze mówię, ludkowie?

„Ludkowie” ożywili się, obiegli stół ze wszystkich stron.

– Mora! – rzekł jeden. – Tak, tak, prawie starosta gada. Blada dziewica, onaż po chałupach chodzi o brzasku, a dzieciaki od tego mrą!

– I chochliki – dodał drugi, żołdak z miejscowej strażnicy. – Koniom grzywy plączą po stajniach!

– I nietopyrze! Nietopyrze tu są!

– I wiły! Przez nie człeka krosta obsypuje!

Następne kilka minut upłynęło na intensywnym wyliczaniu potworów naprzykrzających się okolicznym włościanom swymi niecnymi uczynkami lub samą tylko egzystencją. Geralt i Jaskier dowiedzieli się o biedakach i mamunach, przez które uczciwy chłop nie może trafić do dom w pijanym widzie, o latawicy, co lata i krowom mleko spija, o biegającej po lesie głowie na pajęczych nogach, o chobołdach noszących kraśne czapeczki i o groźnym szczupaku, który wyrywa bieliznę z rąk piorących bab, a tylko patrzeć, jak weźmie się za same baby. Nie obyło się jak zwykle bez tego, by nie poinformowano ich, że stara Naradkowa lata nocą na ożogu, a w dzień płody spędza, że młynarz fałszuje mąkę prochem z żołędzi, a niejaki Duda, mówiąc o królewskim włodarzu, nazwał tegoż złodziejem i swołoczą.”


—————————————————————-

„- Geralt – powiedział nagle. – Przecież potwory są. Może nie jest ich tyle co niegdyś, może nie czają się za każdym drzewem w lesie, ale przecież są. Istnieją. Czemu więc przypisać, że ludzie dodatkowo wymyślają takie, które nie istnieją? Mało tego, wierzą w to, co wymyślają? Hę? Geralcie z Rivii, słynny wiedźminie? Nie zastanawiałeś się nad przyczyną?

– Zastanawiałem, słynny poeto. I znam tę przyczynę.

– Ciekawym.

– Ludzie – Geralt odwrócił głowę – lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni. Gdy piją na umór, oszukują, kradną, leją żonę lejcami, morzą głodem babkę staruszkę, tłuką siekierą schwytanego w paści lisa lub szpikują strzałami ostatniego pozostałego na świecie jednorożca, lubią myśleć, że jednak potworniejsza od nich jest Mora wchodząca do chat o brzasku. Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć.

– Zapamiętałem – powiedział Jaskier po chwili milczenia. – Dobiorę rymy i ułożę o tym balladę.

– Ułóż. Ale nie licz na wielki poklask.”


—————————————————————-

„Jaskier obejrzał się nagle.

– Ktoś jedzie za nami – powiedział podniecony. – Na wozie!

– Niesłychane – zadrwił wiedźmin, nie oglądając się. -Na wozie? A ja myślałem, że tutejsi jeżdżą na nietopyrzach.

– Wiesz, co ci powiem? – warknął trubadur. – Im bliżej krańca świata, tym bardziej wyostrza ci się dowcip. Strach pomyśleć, do czego to dojdzie!”


—————————————————————-

„- Znasz się na rolnictwie?

– My, poeci, musimy znać się na wszystkim – rzekł wyniośle Jaskier. – W przeciwnym razie kompromitowalibyśmy się, pisząc. Uczyć się trzeba, mój drogi, uczyć. Od rolnictwa zależy los świata, dobrze więc znać się na rolnictwie. Rolnictwo karmi, ubiera, chroni od chłodu, dostarcza rozrywki i wspomaga sztukę.

– Z tą rozrywką i sztuką trochę przesadziłeś.

– A gorzałkę z czego się pędzi?”


—————————————————————-

„- I co? – nie wytrzymał poeta. – Co jest na tym polu?

– Ano – Dhun uniósł głowę, podrapał się za uchem. -Ano, grasuje tam diaboł.

– Co? – parsknął Jaskier. – Co takiego?

– Przecie mówię. Diaboł.

– Jaki diaboł?

– A jaki ma być? Diaboł i tyle.

– Diabłów nie ma!

– Nie wtrącaj się, Jaskier – rzekł Geralt spokojnym głosem. – A wy mówcie dalej, mości Dhun.

– Przecie mówię: diaboł.

– To już wiem. – Geralt, gdy chciał, potrafił być niesłychanie cierpliwy. – Powiedzcie, jak wygląda, skąd się wziął, w czym wam przeszkadza. Po kolei, jeśli łaska.

– Ano – Dhun uniósł sękatą dłoń i jął wyliczać, po kolei odginając palce, z wielkim trudem. – Po kolei, jako żywo, mądry z was człek. Ano, tak. Wygląda to on, panie, jak diaboł, wypisz wymaluj diaboł. Skąd się wziął? Ano znikąd. Bęc, trzask, prask i patrzym: diaboł. A przeszkadzać to on nam po prawdzie nie zanadto przeszkadza. Bywa nawet, że pomaga.

– Pomaga? – zarechotał Jaskier, usiłując wyciągnąć muchę z piwa. – Diabeł?

– Nie wtrącaj się, Jaskier. Mówcie dalej, panie Dhun. W jaki to sposób pomaga wam ten, jak powiadacie…

– Diaboł – powtórzył z naciskiem kmieć. – Ano, pomaga tak: grunt użyźnia, glebę wzrusza, krety tępi, ptaki płoszy, rzepy i buraków dogląda. A i liszkę, co się w kapuście lęgnie, zjada. Ale kapustę takoż po prawdzie zjada. Nic, ino by żarł. Jak to diaboł.”


—————————————————————-

„- Wszelakoż – rzekł spokojnie wiedźmin – gotowiście mi zapłacić, by pozbyć się tego diabła, czy tak? Innymi słowy, nie chcecie go w okolicy?

– A któżby – Dhun spojrzał na niego ponuro – chciał diaboła na ojcowiźnie? Nasza to ziemia z dziada-pradzia-da, z królewskiego nadania i nic diabołowi do niej. Pluć nam na jego pomoc, co to, sami rąk nie mamy? A to, panie wiedźmin, nie diaboł, a złośliwe bydlę i w głowie ma, z przeproszeniem, nasrane tak, że wytrzymać ciężko. Nie wiedzieć rano, co mu wieczorem do łba strzeli. A to, panie, w studnię napaskudzi, a to za dziewką goni, straszy, grozi, że dupczył będzie. Kradnie, panie, chudobę i spyżę. Niszczy a psuje, naprzykrza się, na grobli ryje, doły kopie jak piżmowiec albo bober jaki, woda z jednego stawu, ze szczętem uciekła i karpie posnęły. We stogu lulkę palił, kurwi syn, z dymem puścił wszystko siano…

– Rozumiem – przerwał Geralt. – Więc jednak przeszkadza.

– Nie – pokręcił głową Dhun. – Nie przeszkadza. Psoci jeno, ot co.”


—————————————————————-

„Stworzenie miało nieco powyżej sążnia wzrostu, wyłupiaste oczy, kozie rogi i brodę. Również usta, ruchliwe, podzielone i miękkie, przywodziły na myśl żującą kozę. Dolna część ciała stwora pokryta była długim, gęstym ciemnorudym włosem aż po rozwidlone racice. Dziwoląg wyposażony był też w długi, zakończony pędzlastym kutasem ogon, którym energicznie zamiatał.

– Uk! Uk! – szczeknął potwór, przebierając racicami. -Czego tu? Precz, precz, bo na rogi wezmę, uk, uk!

– Kopnął cię ktoś kiedyś w rzyć, koziołku? – nie wytrzymał Jaskier.

– Uk! Uk! Beeeeee! – zabeczał koźloróg. Trudno było ocenić, czy było to potwierdzenie, zaprzeczenie czy też beczenie dla samej jeno sztuki.

– Zamilcz, Jaskier – warknął wiedźmin. – Ani słowa.

– Blebleblebeeeeee! – zagulgotał wściekle stwór, przy czym warga rozeszła się szeroko, ukazując żółte końskie zęby. – Uk! Uk! Uk! Bleubeeeubleuuubeeeee!

– Jak najbardziej – kiwnął głową Jaskier. – Katarynka i dzwoneczek są twoje. Gdy będziesz szedł do domu, możesz je zabrać.

– Przestań, do cholery – syknął Geralt. – Psujesz wszystko. Zachowaj dla siebie głupie żarty…

– Żarty!!! – ryknął donośnie koźloróg i podskoczył. -Żarty, beee, beeee! Nowi żartownisie przyszli, co? Przynieśli kulki żelazne? Ja wam dam kulki żelazne, łajdako-wie wy, uk, uk, uk! Żartów się wam zachciało, beeee? Macie żarty! Macie wasze kulki! Macie!

Stwór podskoczył i machnął gwałtownie ręką. Jaskier zawył i usiadł na ścieżce, trzymając się za czoło. Stwór zabeczał, zamachnął się ponownie. Koło ucha Geralta coś świsnęło.

– Macie wasze kulki! Beeee!

Calowej średnicy żelazna kulka rąbnęła wiedźmina w ramię, następna trafiła Jaskra w kolano. Poeta zaklął szpetnie i rzucił się do ucieczki. Geralt nie czekając skoczył za nim, a kulki świszczały mu nad głową.

– Uk! Uk! Beeee! – wrzasnął koźloróg, podskakując. -Ja wam dam kulki! Żartownisie zasrani!

Kulka zaświszczała w powietrzu. Jaskier zaklął jeszcze szpetniej, chwytając się za potylicę. Geralt rzucił się w bok, pomiędzy konopie, ale nie uniknął pocisku, który trafił go w łopatkę. Trzeba było przyznać, diabeł rzucał zatrważająco celnie i wydawał się mieć nieprzebrany zapas kulek. Wiedźmin, klucząc wśród gęstwiny, usłyszał jeszcze triumfalne beczenie zwycięskiego diabła, a zaraz potem świst kolejnej kulki, bluźnierstwo i tupot nóg Jaskra zmykającego ścieżką.”


—————————————————————-

„- Dobrze, brawo. Hmm… A tu? Co to jest?

Rycina przedstawiała rozczochrane straszydło na koniu, z ogromnymi ślepiami i jeszcze większymi zębami. W prawej ręce straszydło dzierżyło pokaźny miecz, w lewej wór pieniędzy.

– Wiedźmak – zamamlała babka. – Przez niektórych wiedźminem zwany. Wzywać go niebezpiecznie barzo, wżdy trzeba, bo gdy przeciw potworu a plugastwu niczym nie uradzi, wiedźmak uradzi. Baczyć aby trzeba…

– Wystarczy – mruknął Geralt. – Wystarczy, babciu. Dziękuję.

– Nie, nie – zaprotestował Jaskier ze złośliwym uśmiechem. – Jak tam dalej idzie? Wielce ciekawa to księga! „Mówcie, babciu, mówcie.

– Eee… Baczyć aby trzeba, coby wiedźmaka nie dotykać, bo od tego oparszywieć można. A dziewki przed nim kryć, bo wiedźmak chutliwy jest ponad miarę wszelką…

– Zgadza się, wypisz wymaluj – zaśmiał się poeta, a Lilie, jak wydało się Geraltowi, uśmiechnęła się ledwie zauważalnie.

– …chocia wiedźmak wielce chciwy a na złoto łasy – mamrotała babka, mrużąc oczy – nie dać onemu więcej jak: za utopca srebrny grosz abo półtorak. Za kotołaka: srebrne grosze dwa. Za wąpierza: srebrne grosze cztery…

– To były czasy – mruknął wiedźmin. – Dziękuję, babko. A teraz pokażcie nam, gdzie tu o diable mowa i cóż to księga o diabłach powiada. Tym razem więcej rad bym usłyszeć, bom ciekaw, jakiego to sposobu na niego użyliście.

– Uważaj, Geralt – zachichotał Jaskier. – Zaczynasz wpadać w ten żargon. To zaraźliwa maniera.”


—————————————————————-

„- Diaboł – wyrecytowała babka. – Takoż zwany rokita albo silvan. Przeciw chudobie a domowej gadzinie szkodnik wielki i uprzykrzony. Chceszli go z Opola wygonić, tako uczyń…

– No, no – zamruczał Jaskier.

– Weźmij orzechów jedną przygarść – ciągnęła babka, wodząc palcem po pergaminie. – Weźmij zasię kulek żelaznych przygarść drugą. Miodu łagiewkę, dziegciu drugą. Mydła szarego faskę, twarogu drugą. Kędy diaboł siedzi, pójdź nocną porą. A jeść pocznij orzechy. Wraz diaboł, któren łakomy jest, przybieży i spyta, smaczne li. Wonczas daj onemu kulki żelazne…

– A żeby was cholera – mruknął Jaskier. – A żeby was pokręciło…

– Cicho – rzekł Geralt. – No, babciu. Dalej.

– …zębów nadłamawszy, diaboł, baczywszy, jak miód jesz, takoż miodu zapragnie. Daj onemu dziegciu, a sam twaróg jedz. Posłyszysz niebawem, jak diabołowi we wnętrzu burczy a kurczy, ale pozór daj, jakoby to nic. A zechce diaboł twarogu, daj onemu mydła. Po mydle zasię diar boł nie zdzierży…

– Doszliście do mydła? – przerwał Geralt z kamienną twarzą, odwracając się w stronę Dhuna i Pokrzywki.

– A gdzie tam – stęknął Pokrzywka. – Aby do kulek. Och, panie, dał on nam bobu, gdy kulkę ugryznął…

– A kto wam kazał – rozsierdził się Jaskier – dawać mu tyle kulek? Stoi w księdze, żeby jeno przygarść. A wy jemu wór onych kulek dali! Wy jemu amunicji na dwa roki bez mała przysporzyli, durni wy!

– Uważaj – uśmiechnął się wiedźmin. – Wpadasz w żargon. To zaraźliwe.

– Dziękuję.”


—————————————————————-

„- Spróbuję – zdecydował się Geralt. – Ale…

– Ale co?

– Wasza księga, drodzy moi, jest przestarzała. Rozumiecie, do czego zmierzam?

– Tak po prawdzie – burknął Dhun – to nie bardzo.

– Wytłumaczę wam. Otóż, mości Dhun, mości Pokrzywka, jeśli liczyliście, że moja pomoc będzie was kosztowała srebrny grosz albo półtorak, toście się cholernie pomylili.”


—————————————————————-

„- Hej!

Z gęstwiny dobiegł szelest, gniewne „uk-uk” i potrzaskiwanie tyczek.

– Hej! – powtórzył wiedźmin, przezornie ukryty. – Pokaz no się, rokita.

– Sam jesteś rokita.

– Więc jak? Diabeł?

– Sam jesteś diabeł – koźloróg wystawił głowę z konopi, szczerząc zęby. – Czego chcesz?

– Pogadać.

– Kpisz, czy jak? Myślisz, że nie wiem, ktoś ty taki? Chłopi wynajęli cię, byś mnie stąd wyrzucił, co?

– Zgadza się – przyznał Geralt obojętnie. – I o tym właśnie chciałem pogawędzić. A nuż się dogadamy?

– Tu cię boli – zabeczał diabeł. – Chciałbyś wykpić się tanim kosztem, co? Bez wysiłku? Nie ze mną takie numery, beee! Życie, człowieku, to współzawodnictwo. Wygrywa lepszy. Chcesz ze mną wygrać, udowodnij, że jesteś lepszy. Zamiast dogadywania się, zawody. Zwycięzca podyktuje warunki. Proponuję wyścig, stąd do starej wierzby na grobli.

– Nie wiem, gdzie jest grobla ani gdzie jest stara wierzba.

– Gdybyś wiedział, tobym nie proponował wyścigu. Lubię zawody, ale nie lubię przegrywać.

– Zauważyłem. Nie, nie będziemy się ścigać. Gorąco dzisiaj.

– Szkoda. Może więc zmierzymy się w inny sposób? -diabeł wyszczerzył żółte zęby i podniósł z ziemi spory polny kamień. – Czy znasz grę w „Kto głośniej huknie?” Ja hukam pierwszy. Zamknij oczy.

– Mam inną propozycję.

– Zamieniam się w słuch.

– Wyniesiesz się stąd bez zawodów, wyścigów i hukania. Sam, bez przymusu.

– Wsadź taką propozycję a d’yeabl aep arse – diabeł wykazał znajomość Starszej Mowy. – Nie wyniosę się stąd. Mnie się tu podoba.

– Ale za bardzo tu narozrabiałeś. Przesadziłeś z żartami.

– Dliweisheyss ci do moich żartów. – Silvan, jak się okazało, znał również krasnoludzki. – A twoja propozycja też warta jest tyle co Dliweisheyss. Nigdzie się nie wyniosę. Chyba że mnie pokonasz w jakiejś grze. Dać ci szansę? Zabawimy się w zagadki, jeśli nie lubisz gier siłowych. Zaraz zadam ci zagadkę, jeśli ją odgadniesz, wygrałeś, a ja się wynoszę. Jeśli ci się nie uda, ja zostaję, a ty się wynosisz. Wytęż pomyślunek, bo zagadka nie jest łatwa.

Zanim Geralt zdążył zaprotestować, diabeł zabeczał, potupał racicami, smagnął ziemię ogonem i wyrecytował:

Różowe listeczki, pełniutkie strączeczki,

Rośnie w miękkiej glinie nie opodal rzeczki,

Na długiej łodydze nakrapiany kwiat,

Nie pokazuj kotu, boby zaraz zjadł.

– No, co to jest? Zgadnij.

– Pojęcia nie mam – przyznał obojętnie wiedźmin, nawet nie usiłując się zastanawiać. – Może pnący groszek?

– Źle. Przegrałeś.

– A jak brzmi prawidłowe rozwiązanie? Co ma… hm… nakrapiane strączeczki?

– Kapusta.

– Słuchaj – warknął Geralt. – Zaczynasz działać mi na nerwy.

– Uprzedzałem – zarechotał diabeł – że zagadka nie jest łatwa. Trudno. Wygrałem, zostaję. A ty odchodzisz. Żegnam pana ozięble.

– Jeszcze chwila – wiedźmin skrycie włożył rękę do kieszeni. – A moja zagadka? Mam chyba prawo do rewanżu?

– Nie – zaprotestował diabeł. – Niby z jakiej racji? Przecież mógłbym nie odgadnąć. Masz mnie za głupka?

– Nie – pokręcił głową Geralt. – Mam cię za złośliwego, aroganckiego bęcwała. Zaraz zabawimy się w całkiem nową, nie znaną ci grę.

– Ha! Więc jednak! Co to za gra?

– Gra nazywa się – rzekł wiedźmin wolno – „Nie rób drugiemu, co tobie niemiło”. Nie musisz zamykać oczu.

Geralt zgarbił się w błyskawicznym zamachu, calowa żelazna kulka świsnęła ostro w powietrzu i z trzaskiem wyrżnęła diabła prosto między rogi.”


—————————————————————-

„- Radzę sobie – wiedźmin spojrzał mu prosto w oczy. – Jakoś sobie radzę. Bo muszę. Bo innego wyjścia nie mam. Bo jakoś zmogłem w sobie pychę i dumę z inności, bo zrozumiałem, ze pycha i duma, choć jest obroną przed innością, jest obroną żałosną. Bo zrozumiałem, ze słońce świeci inaczej, bo coś się zmienia, a nie ja jestem osią tych zmian. Słońce świeci inaczej i będzie świecić, nic nie da porywanie się na nie z motyką. Trzeba akceptować fakty, elfie, trzeba się tego nauczyć.”


—————————————————————-

„- Jeżeli ludzie okażą się tego godni. Jeżeli kraniec świata pozostanie krańcem świata. Jeżeli będziemy respektować granicę. No, dość tego gadania, chłopcy. Czas spać.

– Prawda. Północ blisko, ogień przygasa. Posiedzę jeszcze, zawsze najlepiej układało mi się rymy przy dogasającym ogniu. A potrzebuję dla mojej ballady tytułu. Ładnego tytułu.

– Może „Kraniec świata”?

– Banalne – parsknął poeta. – Nawet jeśli to faktycznie kraniec, trzeba to miejsce określić inaczej. Metaforycznie. Zakładam, że wiesz, co to metafora, Geralt? Hm… Niech pomyślę… „Tam, gdzie…” Cholera. „Tam, gdzie…”

– Dobranoc – powiedział diabeł.”