andrzejsapkowski.pl
Czas pogardy - cytaty
Rozdział drugi - cytaty
„Mówić, że ją znałem, byłoby przesadą. Myślę, że oprócz wiedźmina i czarodziejki nikt jej naprawdę nie znał. Gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem, wcale nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, nawet pomimo dość niesamowitych okoliczności, jakie temu towarzyszyły. Znałem takich, którzy twierdzili, że od razu, od pierwszego spotkania czuli powiew śmierci, kroczącej za tą dziewczyną. Mnie jednak wydała się zupełnie zwyczajna, a wiedziałem wszak, że zwyczajną nie była – dlatego usilnie starałem się wypatrzeć, odkryć, poczuć w niej niezwykłość. Ale niczego nie dostrzegłem i niczego nie wyczułem. Niczego, co mogłoby być sygnałem, przeczuciem czy zapowiedzią późniejszych, tragicznych wydarzeń. Tych, których była przyczyną. I tych, które sama spowodowała. „
Jaskier, Pół wieku poezji
—————————————————————-
„Yennefer wyjęła z juków srebrne zwierciadełko, przetarła je, po czym cicho wymówiła zaklęcie. Zwierciadełko wysunęło się z jej dłoni, uniosło i zawisło nad końskim karkiem, dokładnie naprzeciw twarzy czarodziejki.
Ciri westchnęła z podziwu, oblizała wargi.
Czarodziejka wydobyła z juków grzebień, zdjęła beret i przez następne kilka chwil energicznie czesała włosy. Ciri zachowała milczenie. Wiedziała, że podczas czesania włosów Yennefer nie wolno było przeszkadzać ani rozpraszać jej. Malowniczy i pozornie niedbały nieład jej krętych i bujnych loków powstawał w wyniku długotrwałych starań i wymagał niemało wysiłku.
Czarodziejka ponownie sięgnęła do juków. Przypięła do uszu brylantowe kolczyki, a na obu nadgarstkach zapięła bransolety. Zdjęła szal i rozpięła bluzkę, odsłaniając szyję i czarną aksamitkę ozdobioną gwiazdą z obsydianu.”
—————————————————————-
„- Po co ci gotówka? Dam ci czek bankierski. Na pięćset. Ceny importowanych tkanin też cholernie wzrosły, a ty wszakże nie ubierasz się w wełnę ani len. A jeżeli czegoś potrzebujesz: dla siebie lub dla przyszłej adeptki szkoły w Aretuzie, moje sklepy i składy stoją otworem.
– Dziękuję. Na jaki procent się umówimy?
– Procent – krasnolud uniósł głowę – zapłaciłaś rodzinie Giancardich awansem, Yennefer. W czasie pogromu w Yengerbergu. Nie mówmy już o tym.
– Nie lubię takich długów, Molnar.
– Ja też nie. Ale ja jestem kupcem, krasnoludem interesu. Ja wiem, co to jest zobowiązanie. Znam jego wartość. Powtarzam, nie mówmy już o tym. Sprawy, o które prosiłaś, możesz uważać za załatwione. Sprawę, o którą nie prosiłaś, również.
Yennefer uniosła brwi.
– Pewien bliski ci wiedźmin – zachichotał Giancardi – odwiedził ostatnio miasto Dorian. Doniesiono mi, że zadłużył się tam u lichwiarza na sto koron. Lichwiarz pracuje dla mnie. Umorzę ten dług, Yennefer.
Czarodziejka rzuciła okiem na Ciri, silnie skrzywiła usta.
– Molnar – powiedziała zimno – nie pchaj palców między drzwi, w których popsuły się zawiasy. Wątpię, żeby on wciąż uważał mnie za bliską, a jeśli dowie się o umarzaniu długów, znienawidzi mnie z kretesem. Znasz go przecież, jest obsesyjnie honorowy. Dawno temu był w Dorian?
– Jakieś dziesięć dni. Potem widziano go w Małym Łęgu. Stamtąd, jak mi doniesiono, pojechał do Hirundum, bo miał zlecenie od tamtejszych farmerów. Jak zwykle, jakiś potwór do zabicia…
– A za zabicie, jak zwykle, zapłacą mu grosze – głos Yennefer zmienił się lekko – które, jak zwykle, ledwo wystarczą na koszty leczenia, jeżeli potwór go pokiereszuje. Jak zwykle. Jeżeli rzeczywiście chcesz coś dla mnie zrobić, Molnar, to włącz się w to. Skontaktuj się z farmerami z Hirundum i podnieś nagrodę. Tak by miał za co żyć.
– Jak zwykle – parsknął Giancardi. – A jeśli on wreszcie dowie się o tym?
Yennefer utkwiła oczy w Ciri, która przyglądała się i przysłuchiwała, nawet nie próbując udawać zainteresowania Physiologusem.
– A od kogo – wycedziła – miałby się dowiedzieć?
Ciri spuściła wzrok. Krasnolud uśmiechnął się znacząco, pogładził brodę. „
—————————————————————-
„- Jedno jest na świecie prawo! – ryczał gruby kapłan. – Prawo boskie! Cała natura temu prawu podlega, cała ziemia i wszystko, co na tej ziemi żyje! A czary i magia są temu prawu przeciwne! Przeklęci więc są czarownicy i bliski jest dzień gniewu, w którym ogień z niebios zniszczy ich plugawą wyspę! Runą wówczas mury Loxii, Aretuzy i Garstangu, za którymi właśnie zbierają się ci poganie, by swe knowania obmyślać! Runą te mury…
– I trza będzie, psia mać, od nowa stawiać – mruknął stojący obok Ciri czeladnik mularski w kitlu upapranym wapnem. „
—————————————————————-
„Błyskawicznym ruchem wyciągnęła miecz z pochwy, przyskoczyła w półobrocie. Wiwerna uniosła się, oderwany łeb pieska zwisał z jej zębatej paszczęki.
Wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy, jak się zdawało Ciri, wykonały się same, prawie bez jej woli i udziału. Cięła zaskoczoną wiwernę w brzuch i natych-miast zawirowała w uniku, a rzucający się na nią jaszczur upadł na piasek, buchając krwią. Ciri przeskoczyła nad nim, zręcznie unikając świszczącego ogona, pewnie, celnie i mocno rąbnęła potwora w kark, odskoczyła, odruchowo wykonała niepotrzebny już unik i natychmiast poprawiła jeszcze raz, tym razem przerąbując kręgi. Wiwerna skręciła się i znieruchomiała, tylko wężowaty ogon wił się jeszcze i tłukł, siejąc dokoła piaskiem.”
—————————————————————-
„Margarita Laux-Antille z pluskiem wynurzyła się z basenu, rozbryzgując wodę. Ciii nie mogła się powstrzymać, by się nie przyglądać. Widziała nagą Yennefer nie raz i nie sądziła, by ktokolwiek mógł mieć piękniejszą figurę. Była w błędzie. Na widok nagiej Margarity Laux-Antille pokraśniałyby z zawiści nawet marmurowe posągi bogiń i nimf.
Czarodziejka chwyciła ceber z zimną wodą i wylała go sobie na biust, klnąc przy tym nieprzyzwoicie i otrząsając się.
– Hej, dziewczyno – skinęła na Ciri. – Bądź tak dobra i podaj mi ręcznik. No, przestań się wreszcie na mnie boczyć. „
—————————————————————-
„- Uniżenie przepraszam wielmożne damy! – zawołał nagle z góry niewidoczny właściciel zajazdu. – Raczcie wybaczyć, że śmiem przeszkadzać, ale… Jakiś oficer pragnie pilnie widzieć panią de Vries! Mówi, że to nie cierpi zwłoki!
Margarita Laux-Antille zachichotała i mrugnęła do Yennefer, po czym obie jak na komendę odrzuciły z bioder ręczniki i przybrały dość wyszukane i bardzo wyzywające pozy.
– Niech oficer wejdzie! – krzyknęła Margarita, powstrzymując śmiech. – Zapraszamy! Jesteśmy gotowe!
– Jak dzieci – westchnęła Tissaia de Vries, kręcąc głową. – Okryj się, Ciri.
Oficer wszedł, ale figiel czarodziejek całkowicie spalił na panewce. Oficer nie zmieszał się na ich widok, nie zaczerwienił, nie otworzył ust, nie wybałuszył oczu. Bo oficer był kobietą. Wysoką, smukłą kobietą z grubym czarnym warkoczem i mieczem u boku.”
—————————————————————-
„Yennefer usiadła na leżance, patrząc na czarno-złoto–czerwoną kokardę na ramieniu wojowniczki.
– Czy ja ciebie nie znam?
Wojowniczka ukłoniła się sztywno, otarła spoconą twarz. W łaźni było gorąco, a ona miała na sobie kolczugę i skórzany kaftan.
– Często bywałam w Yengerbergu – powiedziała. – Pani Yennefer. Zwę się Rayla.
– Sądząc po kokardzie, służysz w oddziałach specjalnych króla Demawenda?
– Tak, pani.
– W randze?
– Kapitana.
– Bardzo dobrze – roześmiała się Margarita Laux-Antille. – W wojsku Demawenda, jak konstatuję z zadowoleniem, zaczęto nareszcie dawać oficerskie patenty żołnierzom mającym jaja. „
—————————————————————-
„- Może by tak porozmawiać o czymś innym? – zaproponowała Yennefer, pozornie niefrasobliwym, ale odrobinę zmienionym głosem. – Ciri, nalej nam. Cholera, mała ta karafka. Bądź milutka, przynieś jeszcze jedną.
– Przynieś dwie – zaśmiała się Margarita. – W nagrodę też dostaniesz łyczek i usiądziesz przy nas, nie będziesz już musiała strzyc z daleka uszami. Twoja edukacja rozpocznie się tutaj, zaraz, zanim jeszcze trafisz do mnie, do Aretuzy.
– Edukacja! – Tissaia wzniosła oczy ku powale. – Bogowie!
– Cicho, ukochana mistrzyni – Margarita pacnęła się dłonią w mokre udo, pozorując gniew. – Teraz ja jestem rektorką szkoły! Nie udało ci się ściąć mnie na końcowych egzaminach!
– Żałuję.
– Ja też, wyobraź sobie. Miałabym teraz prywatną praktykę, jak Yenna, nie musiałabym męczyć się z adeptkami, nie musiałabym wycierać nosów tym płaksiwym ani użerać się z tymi hardymi. Ciri, posłuchaj mnie i ucz się. Czarodziejka zawsze działa. Źle czy dobrze, okaże się później. Ale trzeba działać, śmiało chwytać życie za grzywę. Wierz mi malutka, żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się. Spójrz na tę poważną panią, która siedzi tani, robi miny i pedantycznie poprawia, co może. To Tissaia de Vries, arcymistrzyni, która wychowała dziesiątki czarodziejek. Ucząc je, że należy działać. Że niezdecydowanie…
– Przestań, Rita.
– Tissaia ma rację – powiedziała Yennefer, wciąż wpatrzona w kąt łaźni. – Przestań. Wiem, że smutno ci z powodu Larsa, ale nie zamieniaj tego w nauki życiowe. Dziewczyna ma jeszcze czas na tego typu nauki. I nie w szkole je odbierze. Ciri, idź po karafkę.
Ciii wstała. Była już kompletnie ubrana.
I w pełni zdecydowana. „
—————————————————————-
„- Co? – wrzasnęła Yennefer. – Co takiego? Jak to, odjechała?
– Kazała… – wymamrotał gospodarz, blednąc i przyciskając się plecami do ściany. – Kazała osiodłać sobie konia…
– I ty posłuchałeś jej? Miast zwrócić się do nas?
– Pani! Skąd mogłem wiedzieć? Pewien byłem, że rusza z waszego rozkazu… Ani mi w głowie nie postała myśl…
– Ty przeklęty durniu!
– Spokojnie, Yennefer – Tissaia przyłożyła rękę do czoła. – Nie ulegaj emocjom. Jest noc. Nie wypuszczą jej za bramy.
– Kazała – szepnął gospodarz – otworzyć sobie poternę…
– I otworzono jej?
– Przez ten zjazd, pani – gospodarz spuścił oczy – w mieście pełno czarodziejów… Boją się ludzie, nikt nie śmie im w drogę wejść… Jak mogłem jej odmówić? Mówiła tak samo jak wy, pani, kubek w kubek takim samym głosem… I patrzyła tak samo… Nikt nie śmiał nawet w oczy jej spojrzeć, co dopiero pytań stawiać… Była taka jak wy… Kubek w kubek… Kazała podać sobie pióro i inka-ust… i napisała list.
– Dawaj!
Tissaia de Vries była szybsza.
Pani Yennefer! – przeczytała na głos.
Wybacz mi. Jadę do Hirundum, bo chcę zobaczyć Ge-ralta. Zanim pójdę do szkoły, chcą go zobaczyć. Wybacz mi nieposłuszeństwo, ale ja muszę. Wiem, że mnie ukarzesz, ale nie chcę żałować niezdecydowania i wahania. Jeśli mam żałować, to niech to będzie za czyn i za działanie. Jestem czarodziejką. Chwytam życie za grzywę. Wrócę, gdy tylko będę mogła.
Ciri
– To wszystko?
– Jest jeszcze postscriptum:
Powiedz pani Ricie, że w szkole nie będzie musiała wycierać mi nosa.
Margarita Laux-Antille pokręciła głową z niedowierzaniem. A Yennefer zaklęła. Karczmarz pokraśniał i otworzył usta. Słyszał już wiele przekleństw, ale takiego jeszcze nie. „
—————————————————————-
„Koszmarna kawalkada zakręca, mknie wprost na nią. Kopyta widmowych koni kotłują poświatę błędnych ogników wiszących nad bagnami. Na czele kawalkady galopuje Król Gonu. Przerdzewiały szyszak kołysze się nad trupią maską, ziejącą dziurami oczodołów, w których płonie sinawy ogień. Powiewa wystrzępiony płaszcz. O pokryty rdzą napierśnik grzechocze naszyjnik, pusty jak stara grochowina. Niegdyś były w nim drogie kamienie. Ale wypadły podczas dzikiej gonitwy po niebie. I stały się gwiazdami…
To nieprawda! Tego nie ma! To koszmar, to majak, to złuda! To mi się tylko zdaje!
Król Gonu spina rumaka-kościotrupa, wybucha dzikim, przerażającym śmiechem.
Dziecko Starszej Krwi! Należysz do nas! Jesteś nasza! Dołącz do orszaku, dołącz do naszego Gonu! Będziemy gnać, gnać aż do końca, aż do wieczności, aż po kraniec istnienia! Jesteś nasza, gwiazdooka córo Chaosu! Dołącz, poznaj radość Gonu! Jesteś nasza, jesteś jedną z nas! Wśród nas jest twoje miejsce!
– Nie! – wrzasnęła. – Idźcie precz! Jesteście trupami!
Król Gonu śmieje się, kłapią przegniłe zęby nad zardzewiałym kołnierzem zbroi. Sino goreją oczodoły trupiej maski.
Tak, my jesteśmy trupami. Ale to ty jesteś śmiercią.
Ciri przywarła do końskiej szyi. Nie musiała popędzać konia. Czując za sobą ścigające widma, wierzchowiec rwał po grobli w karkołomnym cwale. „
—————————————————————-
„- To magia – stwierdził z przekonaniem trubadur. -Wszystko na Thanedd jest magiczne, nawet sama skała. A czarodzieje nie lękają się piorunów. Co ja mówię! Czy wiesz, Bernie, że oni potrafią łapać pioruny?
– A jużci! Łżesz, Jaskier.
– Niech mnie grom… – poeta urwał, niespokojnie spojrzał na niebo. – Niech mnie gęś kopnie, jeśli kłamię. Powiadam ci, Hofmeier, magicy łapią pioruny. Na własne oczy widziałem. Stary Gorazd, ten, którego później zabili na Wzgórzu Sodden, złapał kiedyś piorun na moich oczach. Wziął długaśny kawał drutu, jeden koniec uczepił na czubku swej wieży, drugi zaś…
– Drugi koniec drutu trza by w butlę włożyć – zapiszczał nagle kręcący się po ganku syn Hofmeiera, malutki niziołek z czupryną gęstą i kręconą jak baranie runo. -W szklany gąsior, taki, w jakim tatko wino pędzą. Pierun po drucie do gąsiora smyknie…
– Do domu, Franklin! – wrzasnął farmer. – Do łóżka, spać, ale już! Wnet północ, a jutro pracować trza! A niech no ja cię schwycę, gdy w czas burzy koło gąsiorów albo drutów majdrujesz, będzie rzemień w robocie! Dwie niedziele na dupie nie usiedzisz! Petunia, weźże go stąd! A nam jeszcze piwa przynieś! „
—————————————————————-
„- Idzie jednak burza ku nam – farmer popatrzył w niebo. – Może ją magicy czarami odegnali od wyspy? Na Thanedd zjechało ich pono ze dwie setki… Jak myślisz, Jaskier, nad czym oni tam będą radzić, na tym ich zjeździe? Będzie z tego co dobrego?
– Dla nas? Wątpię – trubadur pociągnął kciukiem po strunach lutni. – Te zjazdy to zwykle rewia mody, plotki, okazja do obmów i wewnętrznych przepychanek. Kłótnie o to, czy upowszechniać magię, czy ją elitaryzować. Awantury pomiędzy tymi, którzy służą królom, i tymi, którzy wolą z daleka wywierać na królów presję…
– Ha – powiedział Bernie Hofmeier. – Coś mi się tedy widzi, że w czasie tego zjazdu będzie na Thanedd łyskać a grzmieć nie gorzej niż w czas burzy.
– Możliwe. Ale co to nas obchodzi?
– Ciebie nic – rzekł ponuro niziołek. – Bo ty jeno na lutni brzdąkasz i piejesz. Patrzysz na świat dokoła i tylko rymy widzisz i nuty. A nam tu jeno za ostatnią niedzielę konni dwa razy kapustę i rzepę kopytami stratowali. Wojsko goni za Wiewiórkami, Wiewiórki kluczą i zmykają, a jednym i drugim przez naszą kapustę droga wypada…
– Nie czas żałować kapusty, gdy płonie las – wyrecytował poeta.
– Ty, Jaskier – Bernie Hofmeier spojrzał na niego krzywo – jak coś powiesz, to nie wiadomo, płakać, śmiać się czy w rzyć cię kopnąć. Ja poważnie gadam!”
—————————————————————-
„- No i jak, Geralt? – spytał Jaskier, by przerwać niezręczne milczenie. – Wytropiłeś szkaradę?
– Nie. To nie jest noc do tropienia. To niespokojna noc. Niespokojna… Zmęczony jestem, Jaskier.
– Usiądź więc, odetchnij.
– Nie zrozumiałeś mnie.
– W samej rzeczy – mruknął niziołek, patrząc w niebo i nasłuchując. – Niespokojna noc, niedobrego coś w powietrzu wisi… Zwierzaki tłuką się w oborze… A w tym wichrze krzyki słychać…
– Dziki Gon – powiedział cicho wiedźmin. – Pozamykajcie dobrze okiennice, panie Hofmeier.
– Dziki Gon? – przeraził się Bernie. – Widma?
– Bez obaw. Przejdzie wysoko. Latem zawsze przechodzi wysoko. Ale dzieci mogą się zbudzić, Gon przynosi senne koszmary. Lepiej zaniknąć okiennice.
– Dziki Gon – powiedział Jaskier, niespokojnie zerkając w górę – zwiastuje wojnę. „
—————————————————————-
„- Tak… Nie! A zresztą… Zresztą i tak nic nie słyszę. Są za daleko.
– Jeśli chcesz – zaśmiał się bard – to ci powiem.
– A ty niby skąd to możesz wiedzieć?
– Ha, ha. Ja, miła Ciri, jestem poetą. Poeci o takich sprawach wiedzą wszystko. Powiem ci jeszcze coś: poeci o takich sprawach wiedzą więcej niż same zaangażowane osoby.
– Akurat!
– Daję ci słowo. Słowo poety.
– Tak? No to… No to powiedz, o czym oni rozmawiają? Wyjaśnij mi, co to wszystko znaczy!
– Wyjrzyj jeszcze raz przez dziurę i zobacz, co robią.
– Hmm… – Ciri przygryzła dolną wargę, potem pochyliła się i zbliżyła oko do wyłomu. – Pani Yennefer stoi przy wierzbie… Obrywa listki i bawi się swoją gwiazdą… Nic nie mówi i nie patrzy w ogóle na Geralta… A Geralt stoi obok. Spuścił głowę. I coś mówi. Nie, milczy. Oj, minę ma… Ależ dziwną ma minę…
– Dziecinnie proste – Jaskier znalazł w trawie jabłko, wytarł je o spodnie i obejrzał krytycznie. – On właśnie prosi ją, by mu wybaczyła jego rozmaite głupie słowa i uczynki. Przeprasza ją za niecierpliwość, za brak wiary i nadziei, za upór, za zawziętość, za dąsy i pozy niegodne mężczyzny. Przeprasza ją za to, czego kiedyś nie rozumiał, za to, czego nie chciał rozumieć…
– To jest niemożliwa nieprawda! – Ciri wyprostowała się i gwałtownym ruchem odrzuciła grzywkę z czoła. – Wszystko zmyślasz!
– Przeprasza za to, co zrozumiał dopiero teraz – Jaskier zapatrzył się w niebo, a jego głos zaczął nabierać rytmu właściwego balladom. – Za to, co chciałby zrozumieć, ale lęka się, że nie zdąży… I za to, czego nigdy nie zrozumie. Przeprasza i prosi o wybaczenie… Hmm, hmm… Znaczenie… Sumienie… Przeznaczenie? Wszystko banalne, cholera…
– Nieprawda! – tupnęła Ciri. – Geralt wcale tak nie mówi! On… w ogóle nie mówi. Przecież widziałam. Stoi tam z nią i milczy…
– Na tym polega rola poezji, Ciri. Mówić o tym, o czym inni milczą.
– Głupia jest ta twoja rola. A ty wszystko zmyślasz!
– Na tym także polega rola poezji. Hej, słyszę znad stawu jakieś podniesione głosy. Wyjrzyj prędko, zobacz, co się tam dzieje.
– Geralt – Ciri ponownie przyłożyła oko do dziury w murze – stoi z opuszczoną głową. A Yennefer strasznie wrzeszczy na niego. Wrzeszczy i wymachuje rękoma. Ojej… Co to może znaczyć?
– Dziecinnie proste – Jaskier znowu wpatrzył się w ciągnące po niebie obłoki. – Teraz ona przeprasza jego. „