Pani Jeziora - cytaty
"Rozdział trzeci"
- Nie - Geralt uniósł potwora wyżej, by rycerz mógł się lepiej przyjrzeć. - To nie jest bazyliszek. To jest kuroliszek.
- A jaka różnica?
- Zasadnicza. Bazyliszek, zwany też regulusem, jest gadem, a kuroliszek, zwany też skoffinem albo kokatryksją, jest ornitoreptylem, to znaczy ni to gadem, ni to ptakiem. To jedyny znany przedstawiciel rzędu, który uczeni nazwali ornitopetylami, po długich dysputach stwierdzili bowiem...
- A który z tych dwóch - przerwał Reynart de Bois-Fresnes, nie ciekawy widać, motywów uczonych - spojrzeniem zabija lub zamienia w kamień?
- Żaden, to wymysł.
- Czemu więc ludzie tak się obu boją? Ten tutaj wcale nie jest aż taki duży. Naprawdę może być groźny?
- Ten tutaj - wiedźmin potrząsnął zdobyczą - atakuje zwykle od tyłu, a mierzy bezbłędnie między kręgi lub pod lewą nerkę, na aortę. Zwykle wystarcza jeden cios dzioba. A jeśli chodzi o bazyliszka, to wszystko jedno, gdzie ukąsi. Jego jad jest najsilniejszą ze znanych neurotoksyn. Zabija w ciągu sekund.
- Brrr... A którego z nich, powiedz, można ukatrupić za pomocą zwierciadła?
- Każdego. Jeśli walnąć prosto w łeb.
----------------------------------------------------------------
- Mam klientów na zewłok do wypchania - uśmiechnął się rycerz. - Cech bednarzy. Widzieli w Castel Ravello wypchaną tę paskudę, płesznicę, czy jak jej tam... Wiesz, którą. Tę, coś ją drugiego dnia po Saovine zatłukł w lochach pod ruinami starego zamku...
- Pamiętam.
- No, więc bednarze widzieli wypchaną bestię i prosili mnie o coś równie rarytetnego do dekoracji ich cechowego lokalu. Kuroliszek będzie w sam raz. Bednarze w Toussaint, jak się domyślasz, są cechem zamożnym nie narzekającym na brak zamówień i dzięki temu zamożnym, dadzą jak nic dwieście dwadzieścia. Może nawet więcej, spróbuję się potargować. A co się tyczy piór... Beczkoroby nie zauważą, jak wyrwiemy kuroliszkowi z dupy kilka sztuk i sprzedamy książęcej kancelarii. Kancelaria nie płaci z własnej kieszeni, lecz z kasy książęcej, bez targów zapłaci więc nie pięć, a dziesięć od pióra.
- Chylę czoła przed przebiegłością.
- Nomen omen - Reynart de Bois-Fresnes uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Mama musiała coś przeczuwać, chrzcząc mnie imieniem lisa chytrusa z powszechnie znanego bajecznego cyklu.
- Powinieneś zostać kupcem, nie rycerzem.
- Powinienem - zgodził się rycerz. - Ale cóż, jeśli urodziłeś się synem herbowego pana, to będziesz herbowym panem i umrzesz herbowym panem, napłodziwszy, he, he, he, herbowych panów. Niczego nie zmienisz, choćbyś pękł. Ty zresztą też całkiem nieźle umiesz kalkulować, Geralt, a kupiectwem się przecież nie parasz.
- Nie param. Z podobnych powodów, co ty. Z tą tylko różnicą, że ja niczego nie spłodzę.
----------------------------------------------------------------
- Na honor, będzie w Beauclair wszystko - zapewnił Reynart de Bois-Fresnes. - Bale, uczty, rauty, biesiady i wieczorki poetyckie. Jesteście przecie przyjaciółmi Jaskra... Chciałem rzec, wicehrabiego Juliana. A ów wielce miły jest księżnej pani.
- A jakże, przechwalał się - powiedziała Angouleme. - Jak to naprawdę było z tą miłością? Znacie tę historię, panie rycerzu? Opowiedzcie!
- Angouleme - odezwał się wiedźmin. - Musisz to wiedzieć?
- Nie muszę. Ale chcę! Nie malkontencić, Geralt. I przestań się burmuszyć, bo na widok twojej gęby przydrożne grzyby same się marynują. A ty, rycerzu, opowiadajcie.
----------------------------------------------------------------
- Szczęściem. A książę umarł?
- Umarł. Incydent, jakem mówił, do srogiej go przywiódł cholery, od tego tak mu wtenczas krew zagrzała, że go apopleksja tknęła i paralusz. Leżał pół roku bez mała jak ten pień. Ale wydobrzał. Chodził nawet. Okiem tylko cięgiem mrugał, o tak.
Rycerz odwrócił się w siodle, zmrużył oko i wykrzywił jak małpa.
- Choć z księcia - podjął po chwili - zawżdy był zawołany jebaka i drygant, od owego mrugania jeszcze większy się z niego zrobił w amorach pericolosus, bo się w każdej białejgłowie zdawało, że to z afektu ku niej właśnie tak mruga i jej miłośne znaki dawa. A białegłowy wielce na hołdy takowe łase są. Nie imputuję im bynajmniej, że wszystkie one chutliwe i rozwiązłe, co to, to nie, ale książę, jakem mówił, mrugał wiele, ustawnie niemal, tedy per saldo wychodził na swoje. Miarkę w swawoli przebrał i którejś nocy raziła go wtórna apopleksja. Wyzionął ducha. W łożnicy.
- Na babie? - zarechotała Angouleme.
- Po prawdzie - rycerz, do tej pory śmiertelnie poważny, uśmiechnął się pod wąsem. - Po prawdzie to pod nią. Rzecz jednak nie w detalu.
----------------------------------------------------------------
- Fakt - przyznał Regis, który jak zwykle znał się na wszystkim. - Rzecz w wulkanicznej glebie i tutejszym mikroklimacie zapewniającym rokrocznie idealną wprost kombinację dni słonecznych i dni z opadem. Jeśli do tego dodamy tradycję, wiedzę i pieczołowitość pracowników winnic, otrzymamy rezultat w postaci produktu najwyższej klasy i marki.
- Dobrzeście to ujęli - uśmiechnął się rycerz. - Marka to jest to. O, spójrzcie choćby tam, na ten stok pod zameczkiem. U nas zameczek daje markę winnicy i piwnicom, które są głęboko pod. Ten tam nazywa się Castel Ravello, z jego winnic pochodzą takie wina, jak Erveluce, Fiorano, Pomino i sławne Est Est. Musieliście słyszeć. Za antałek Est Est płacą tyle, co za dziesięć antałków wina z Cidaris czy z nilfgaardzkich winnic pod Albą. A tam, o, popatrzcie, jak okiem sięgnąć inne zameczki i inne winnice, a nazwy też pewnie nie będą wam obce: Vermentino, Toricella, Casteldaccia, Tufo, Sancerre, Nuragus, Coronata, wreszcie Corvo Bianco, po elfiemu Gwyn Cerbin. Tuszę, że nieobce są wam te nazwy?
- Nieobce, phuu - wykrzywiła się Angouleme. - Zwłaszcza z nauki, by sprawdzić, czy tego któregoś słynnego wypadkiem szelma karczmarz nie nalał zamiast normalnego jabłkowego, bo wtenczas trzeba było nieraz rano konia w synku zostawić, tyle takie Castel czy Est Est kosztowało. Tfu, tfu, nie pojmuję, to dla wielkich panów chyba takie jakieś markowe, my, zwyczajni ludzie, możemy i tym tańszym nie gorzej się narąbać. A i to wam powiem, bom doświadczyła: rzyga się tak samo po Est Est jak i po jabcoku.
----------------------------------------------------------------
- Za nic sobie mając październikowe dowcipaski Angouleme - Reynart rozparł się za stołem, poluźniwszy pas - dziś napijemy się jakiejś przedniej marki i jakiegoś przedniego rocznika, wiedźminie. Stać nas, zarobiliśmy. Możemy zahulać.
- Jasne - Geralt skinął na karczmarza. - W końcu, jak mawia Jaskier, być może i są inne motywacje do zarabiania, ale ja ich nie znam.
----------------------------------------------------------------
- Foremny zameczek - rzekł z podziwem Cahir. - Niech mnie, w samej rzeczy foremny i cieszący oko zameczek.
- Dobrze księżna mieszka - powiedział wampir. - Przyznać trzeba.
- Wcale ładny, kurwa, domek - dodała Angouleme.
----------------------------------------------------------------
- Nie będzie wam krzywda - zapewnił brodacz. - Hem, hem... Jeszcze jedna rzecz...
- Mówcie, słucham...
- Ów sukkub, co nocami mężów nawiedza i dręczy... Co to go wam jaśnie oświecona księżna pani ubić zleciła... Tuszę, zabijać go nie ma wcale musu. Przecie zmora nikomu nie wadzi, tak po prawdzie... Ot, nawiedzi czasem... Podręczy krzynę...
- Ale jeno pełnoletnich - wtrącił szybko Malatesta.
- Z ust żeście mi, kumie, wyjęli. Tak być, nikomu sukkub nie szkodzi. A ostatnimi czasy to w ogóle słuch jakby o nim przepadł. Wierę, jakby się was, panie wiedźmin, zląkł. Jakiż tedy sens, by go prześladować? Przecie wam, panie, na gotowiźnie nie zbywa. A jeśli wam czego brakuje...
- Na moje konto u Cianfanellich - rzekł z kamienną twarzą Geralt - mogłoby coś wpłynąć. Na wiedźmiński fundusz emerytalny.
- Tak się stanie.
- A sukkubowi włos z blond główki nie spadnie.
- Tedy bywajcie. - Obie winnice wstały. - Ucztujcie w spokoju, nie będziem przeszkadzać. Święto dziś. Tradycja. A u nas, w Toussaint, tradycja...
- Wiem - powiedział Geralt. - Rzecz święta.
----------------------------------------------------------------
- Wielką i szumnie zapowiadaną ucztę - zaczął Geralt - poprzedziły poważne przygotowania. Trzeba było odnaleźć Milvę, która ukryła się w stajniach, trzeba było przekonać ją, że od jej udziału w bankiecie zależy los Ciri i bez małą całego świata. Trzeba było siłą nieomal ubrać ją w suknię. Potem trzeba było wymóc na Angouleme przysięgę, że będzie unikać mówienia: "kurwa" i "dupa". Gdyśmy wreszcie wszystko to osiągnęli i mieli zamiar odpocząć przy winie, zjawił się szambelan Le Goff, pachnący lukrem i nadęty jak świński pęcherz.
----------------------------------------------------------------
- Aha - kiwnął głową Regis. - Nie wiem, czy panowie zauważyli... Ale ten cyklop na gobelinie, o, ten z maczugą... Spójrzcie na palce jego stóp. On, nie bójmy się tego powiedzieć, ma dwie lewe nogi.
- Faktycznie - potwierdził bez cienia zdziwienia szambelan Le Goff. Takich gobelinów jest w Beauclair więcej. Mistrz, który je tkał, to był prawdziwy mistrz. Ale strasznie dużo pił. Jak to artysta.
----------------------------------------------------------------
- Twoje zdrowie, Geralt. Cieszę się, że posadzono nas razem.
- Nie chwal dnia przed zachodem - odwzajemnił uśmiech, bo był w sumie niezłym humorze. - Uczta ledwo się zaczęła.
- Przeciwnie. Trwa już dostatecznie długo, byś mnie skomplementował Jak długo mam czekać?
- Jesteś urzekająco piękna.
- Powoli, powoli, powściągliwiej! - zaśmiała się, a on przysiągłby, że całkiem szczerze. - W tym tempie strach pomyśleć, dokąd możemy zajść przed końcem biesiady. Zacznij od...
Hmm... Powiedz, że mam gustowną suknię i że twarzowo mi w fioletach.
- Twarzowo ci w fioletach. Choć mnie, przyznam najbardziej podobałaś się w bieli. Zobaczył w jej szmaragdowych oczach wyzwanie. Bał się podjąć. W aż tak dobrym humorze nie był.
----------------------------------------------------------------
Nieco dalej siedziała zaś Angouleme, wiodąc rej - i rejwach - wśród młodych błędnych rycerzy.
- Co to jest? - wrzeszczała, unosząc srebrny nóż z zaokrąglonym końcem. - Bez szpicu? Boją się, że zaczniemy się nawzajem żgać, czy co?
- Takie noże - wyjaśniła Fringilla - są w Beauclair w użyciu od czasów księżnej Karoliny Roberty, babki Anny Henrietty. Karobertę doprowadzało do szału, gdy w czasie biesiad goście dłubali sobie nożami w zębach. A nożem z zaokrąglonym końcem dłubać nie sposób.
- Nie sposób - zgodziła się Angouleme, wykrzywiając się szelmowsko. - Na szczęście dali jeszcze widelce!
Udała, że wkłada widelec do ust, pod groźnym spojrzeniem Geralta zaprzestała. Siedzący po jej prawicy młody rycerzyk zaśmiał się rżącym falsetem.
----------------------------------------------------------------
- A jakich mężczyzn znosisz?
Zmrużyła oczy, a sztućce wciąż trzymała jak gotowe do ciosu puginały.
- Lista jest długa - powiedział wolno - i nie chcę zanudzać cię detalami. Wspomnę jedynie, że dość wysokie miejsce na niej zajmują tacy mężczyźni, którzy dla kochanej osoby gotowi są iść na koniec świata, nieulękle, gardząc ryzykiem i niebezpieczeństwem. I nie rezygnują, choćby wyglądało, że szans na sukces nie ma.
- A pozostałe pozycje listy? - nie wytrzymał. Inni mężczyźni twojego gustu? Również szaleńcy?
- A czymże jest prawdziwa męskość - figlarnie przekrzywiła głowę - jeśli nie wymieszanymi we właściwych proporcjach klasą i szaleństwem?
----------------------------------------------------------------
- Jako kto? Miłośnik? Faworyt? A może książę małżonek?
- Status formalnoprawny jest mi w zasadzie obojętny - przyznał szczerze Jaskier. - Ale niczego wykluczyć nie można. Małżeństwa też nie.
Geralt znowu milczał, kontemplując walkę tytana ze smokiem.
- Jaskier - powiedział wreszcie. - Jeśli piłeś, to wytrzeźwiej. Jeśli nie piłeś, to się napij. Wtedy pogadamy.
----------------------------------------------------------------
- Aha - powiedział wolno Jaskier, zaciskając wargi. - Cóż za ciekawe odwrócenie ról. Ja jestem ślepcem, ty zaś nagle stałeś się uważnym i bystrym obserwatorem. Zwykle bywało odwrotnie. A czegóż to, ciekawość, z rzeczy tobie widzianych ja nie dostrzegam? Hę? Na co mam, według ciebie, otworzyć oczy?
- Choćby na to - wycedził wiedźmin - że twoja księżna to zepsute dziecko, z którego wyrosła zepsuta arogantka i bufonka. Na to, że użyczyła ci wdzięków zafascynowana nowością i puści cię w trąbę natychmiast, gdy zjawi się nowy grajek z nowszym i bardziej fascynującym repertuarem.
- Bardzo niskie i wulgarne jest to, co mówisz. Masz tego świadomość, mam nadzieję?
- Mam świadomość twego braku świadomości. Jesteś szaleńcem, Jaskier.
----------------------------------------------------------------
- Z miłością - powiedziała wolno Fringilla - jest jak z kolką nerkową. Dopóki nie chwyci cię atak, nawet sobie nie wyobrażasz, co to takiego. A gdy ci o tym opowiadają, nie wierzysz.
- Coś w tym jest - zgodził się wiedźmin. - Ale są i różnice. Przed kolką nerkową rozsądek nie chroni. Ani jej nie leczy.
- Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno.
- Głupota raczej.
Wstała, podeszłą do niego, zdejmując rękawiczki. Jej oczy były ciemne i głębokie pod zasłoną rzęs. Pachniała ambrą, różami, bibliotecznym kurzem, zetlał ym papierem. minią i farbą drukarską, galasowym inkaustem, strychniną, którą usiłowano truć biblioteczne myszy. Tym dziwniejsze więc było, że działał.
- Nie wierzysz - powiedziała zmienionym głosem - w nagły impuls? W gwałtowne przyciąganie? W zderzenie lecących po kolizyjnych trajektoriach bolidów? W kataklizm?
Wyciągnęła ręce, dotknęła jego ramion. On dotknął jej ramion. Twarze zbliżali jeszcze z ociąganiem, czujnie, jak gdyby bojąc się spłoszyć jakąś bardzo, ale to bardzo płochliwą istotkę.
A potem bolidy zderzyły się i doszło do kataklizmu.
powrót do Cytaty "Pani Jeziora"