Andrzej Sapkowski

Menu:


saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Pani Jeziora - cytaty

"Rozdział dwunasty"

Potem czarodziejka i wiedźmin pobrali się i huczne wyprawili weselisko. Ja też tam byłem, miód i wino pił em. A oni później żyli szczęśliwie, ale bardzo krótko. On umarł zwyczajnie, na atak serca. Ona umarła niedł ugo po nim, a na co, o tym bajka nie wspomina. Mówią, że z żalu i tęsknoty, ale któżby tam bajkom wiarę dawał.

Flourens Delannoy, Bajki i klechdy


----------------------------------------------------------------

- Nie mówiłem? - rzucił z przekąsem Yarpen. - Nie mówiłem, Zoltan? Wraca z końca świata, gdzie, jeśli wierzyć plotkom, brodził we krwi, zabijał smoki i obalał cesarstwa. A nas pyta, co u nas słychać. Cały wiedźmin.

- Czym tu tak - wtrącił się Jaskier, węsząc - smakowicie niesie?

- Obiadem - powiedział Yarpen Zigrin. - Mięskiem. Zapytaj, Jaskier, skąd mamy mięsko.

- Nie zapytam, bo znam ten dowcip.

- Nie bądź świnia.

- Skąd macie mięsko?

- Samo przypełzło.


---------------------------------------------------------------

- Naprawdę tak źle?

- Jadąc z południa, musiałeś mijać wsie i osady. Przypomnij sobie, w ilu słyszałeś szczekanie psów.

- Jasna cholera - Jaskier palnął się w czoło. - Widziałem... Mówiłem ci, Geralt, że to nie było normalne! Że czegoś brakowało! Ha! Teraz kojarzę! Nie było słychać psów! Nigdzie nie było...

Urwał nagle, spojrzał w stronę pachnącej czosnkiem i ziołami kuchni, a w jego oczach zjawił się przestrach.

- Bez obaw - parsknął Yarpen. - Nasze mięsko nie z tych, co szczeka, miauczy lub woła: "Litości!" Nasze mięsko jest całkiem inne. Godne królów!

- Zdradź wreszcie, krasnoludzie!

- Gdyśmy dostali wasz list i jasne się stało, że spotkamy się właśnie w Rivii, kombinowaliśmy z Zoltanem, czym by tu was podjąć. Kombinowaliśmy, kombinowaliśmy, aż nam się od tego kombinowania sikać zachciało, zaszliśmy tedy do nadjeziornej olszynki. Patrzymy, a tam zatrzęsienie wręcz ślimaków winniczków. Wzięliśmy więc wór i nałapaliśmy milutkich mięczaków, ile tylko w ten wór wlazło...

- Dużo nam uciekło - pokiwał głową Zoltan Chivay. - Myśmy byli krzynkę pijani, a one diablo szybkie.

Oba krasnoludy znowu popłakały się ze śmiechu z kolejnego niemłodego dowcipu.

- Wirsing - Yarpen wskazał krzątającego się przy piecu karczmarza - zna się na przyrządzaniu ślimaków, a rzecz ta, wiedzieć wam trzeba, niemałych wymaga arkanów. Onże jednak zawołanym jest kuchmistrzem. Zanim owdowiał, prowadził z żoną traktiernię w Mariborze z taką kuchnią, że sam król podejmował u niego gości. Zaraz pojemy, mówię wam!

- A wcześniej - skinął Zoltan - zakąsimy świeżo uwędzoną sieją schwytaną na szarpaka w bezdennej otchłani tutejszego jeziora. I popujemy siwuchą z otchłani tutejszej piwnicy.

- I opowieść, panowie - przypomniał Yarpen, nalewając. - Opowieść!


---------------------------------------------------------------

Sieja była jeszcze ciepła, tłusta, pachnąca dymem olchowych trocin. Wódka była zimna, aż zęby rwały.

Najpierw opowiadał Jaskier, kwieciście, potoczyście, kolorowo i ze swadą , strojąc opowieść w ornamenty tak kraśne i fantazyjne, że niemal przysłaniające bujdę i konfabulację. Potem opowiadał wiedźmin. Opowiadał samą prawdę, a mówił tak sucho, drętwo i bezbarwnie, że Jaskier nie wytrzymał i wtrącał się co i rusz, za co zbierał od krasnoludów reprymendy.

A później opowieść skończyła się i zapadła długa cisza.

- Za Milvę ł uczniczkę! - Zoltan Chivay odchrząknął , zasalutował kubkiem. - Za Nilfgaardczyka. Za Regisa zielarza, który w swej chacie ugoś cił wędrowców bimbrem z mandragory. I za ową Angouleme, której żem nie znał. Niech im będzie lekka ziemia, wszystkim. Niechaj mają tam, w zaświatach, grubo wszystkiego, czego na tym świecie było im szczupło. I niechaj po wsze czasy żyją ich imiona w pieśniach i opowieściach. Wypijmy.


---------------------------------------------------------------

- Drugi przykład babskiej wszechmocy - kontynuował Yarpen Zigrin - to Geralt z Rivii, wiedźmin.

Geralt udawał zajętego ślimakiem. Yarpen parsknął.

- Odzyskawszy oto cudem swoją Ciri - podjął - pozwala jej odjechać, godzi się na ponowne rozstanie. Zostawia ją znowu samą, chociaż, jak tu słusznie ktoś zauważył, czasu nie są, kurwa, najspokojniejsze. A wszystko to dany wiedźmin robi dlatego, że tak chce pewna kobieta. Wiedźmin wszystko i zawsze robi tak, jak chce tego owa kobieta, znana ogółowi jak Yennefer z Vengerbergu. I żeby to jeszcze dany wiedźmin coś z tego miał. Ale on nie ma. Zaiste, jak mawiał król Dezmod, zaglądnąłwszy po skończonej potrzebie do nocnika: "Rozum nie jest w stanie tego ogarnąć".

- Proponuję - Geralt z przemiłym uśmiechem wzniósł kubek - napić się i zmienić temat.

- O, to, to - powiedzieli w duecie Jaskier i Zoltan.


---------------------------------------------------------------

- Zło, z którym walczyłem - powtórzył wiedźmin - było przejawem działań Chaosu, działań obliczonych na to, by zakłócić Ład. Tam bowiem, gdzie szerzy się Zło, Ład zapanować nie może, wszystko, co Ład zbuduje, runie, nie ostoi się. Światełko mądrości i płomyk nadziei, żar ciepła, miast rozbłyskać, zgasną. Będzie ciemno. A w ciemności będą kły, pazury i krew.

Yarpen Zigrin pogładził brodę zatłuszczoną wyciekłym ze ślimaków czosnkowoziołowym masłem.

- Bardzo to ładnie powiedziane, wiedźminie - przyznał. - Ale, jak rzekła młodziutka Cerro do króla Vridanka na ich pierwszej schadzce: "Niebrzydka rzecz, ale czy ma jakieś zastosowanie praktyczne?"

- Racja istnienia - wiedźmin nie uśmiechnął się - i racja bytu wiedźminów zostały zachwiane, albowiem walka Dobra ze Złem toczy się teraz na innym polu bitwy i zupełnie inaczej jest prowadzona. Zło przestało być chaotyczne. Przestało być ślepą i żywiołową siłą, przeciw której wystąpić musiał wiedźmin, mutant równie morderczy i równie chaotyczny jak samo Zło. Dziś Zło rządzi się prawami - bo prawa mu przysługują. Działa w myśl zawartych traktatów pokojowych, bo pomyślano o nim, owe traktaty zawierając...

- Widział wypędzonych na południe osadników - domyślił się Zoltan Chivay.

- I nie tylko - dodał poważnie Jaskier. - Nie tylko.

- I co z tego? - Yarpen Zigrin siadł wygodniej, splótł dłonie na brzuchu. - Każdy coś widział. Każdego coś kiedyś wkurzyło, każdy kiedyś na krócej lub dłużej stracił apetyt. Albo sen. Tak bywa. Tak bywało. I tak bywać będzie. Więcej filozofii, jak i z tych skorup tutaj, jako żywo z tego nie wyciśniesz. Bo i nie ma więcej. Co tobie nie w smak, wiedźminie, co tobie nie po myśli? Zmiany, którym ulega świat? Rozwój? Postęp?

- Może.

Yarpen milczał długo, patrząc na wiedźmina spod krzaczastych brwi.

- Postęp - rzekł wreszcie - jest jak stado świń. I tak należy na ów postęp patrzeć, tak go należy oceniać. Jak stado świń łażących po gumnie i obejściu. Z faktu istnienia tego stada wypływają rozlicznie korzyści. Jest golonka. Jest kiełbasa, jest słonina, są nóżki w galarecie. Słowem, są korzyści! Nie ma co tedy nosem kręcić, że wszędzie nasrane.

Wszyscy milczeli czas jakiś, rozważając w duszach i sumieniach różne ważne rzeczy i sprawy.

- Trzeba się napić - rzekł wreszcie Jaskier.

Nikt nie zaprotestował


---------------------------------------------------------------

- Postęp - powiedział wśród ciszy Yarpen Zigrin - będzie, na dłuższą metę, rozjaśniał mroki. Ciemność ustąpi przed światłem. Ale nie od razu. I na pewno nie bez walki.

Geralt, zapatrzony w okno, uśmiechnął się do własnych myśli i marzeń.

- Ciemność, o której mówisz - powiedział - to stan ducha, nie materii. Do walki z czymś takim trzeba wyszkolić całkiem innych wiedźminów. Najwyższy czas zacząć.

- Zacząć się przekwalifikowywać? To miałeś na myśli?

- Całkiem nie to. Mnie wiedźmiństwo już nie interesuje. Przechodzę w stan spoczynku.

- Akurat!

- Mówię najzupełniej poważnie. Skończyłem z wiedźmiństwem.

Zapadł a długa cisza, przerywana wściekłym miauczeniem kotków, które pod sto łem drapały się i gryzły, wierne obyczajowi swego gatunku, dla którego zabawa bez bólu to żadna zabawa.

- Skończył z wiedźmiństwem - powtórzył wreszcie przeciągle Yarpen Zigrin. - Ha! Sam nie wiem, co o tym myśleć, jak powiedział król Dezmod, gdy przyłapano go na oszukiwaniu w karty. Ale podejrzewać można najgorsze. Jaskier, ty z nim podróżujesz, dużo z nim przestajesz. Zdradza inne objawy paranoi?

- Dobra, dobra - Geralt miał twarz kamienną. - Żarty na bok, jak powiedział król Dezmod, gdy wśród uczty goście nagle zaczęli sinieć i umierać. Powiedziałem, co miałem do powiedzenia. A teraz do czynów.

Zdjął miecz z oparcia krzesła.

- Oto twój sihill, Zoltanie Chivay. Zwracam ci go z podziękowaniem i pokłonem.

Posłużył. Pomógł. Ratował życie. I odbierał życie.

- Wiedźminie... - krasnolud uniósł ręce w obronnym geście. - Miecz jest twój. Nie pożyczałem ci go, lecz podarowałem. Podarunki...

- Milcz, Chivay. Zwracam ci twój miecz. Nie będzie mi już potrzebny.

- Akurat - powtórzył Yarpen. - Nalej mu wódki, Jaskier, bo gada jak stary Schrader, gdy mu w szybie kopalni oskard spadł na głowę. Geralt, ja wiem, że ty jesteś natura głęboka i dusza wyniosła, ale nie pieprz, bardzo cię proszę, takich głodnych kawał ków, bo w audytorium, jak łatwo zauważyć, nie siedzi ani Yennefer, ani żadna inna z twoich czarodziejskich konkubin, jeno my, stare wilki. Nie nam, starym wilkom, bajać o tym, że miecz niepotrzebny, wiedźmin niepotrzebny, że świat jest be, że to, że sio. Jesteś wiedźminem i będziesz nim...


---------------------------------------------------------------

Gorzałkę rozlano do kubków w ciszy i dostojeństwie. Spojrzano sobie w oczy i wypito. Z nie mniejszym dostojeństwem. Yarpen Zigrin odchrząknął, powiódł wzrokiem po słuchaczach, upewnił się, czy aby są dostatecznie skupieni i dostojni.

- Postęp - przemówił z namaszczeniem - będzie rozjaśniał mroki, bo od tego ów postęp jest, jak ta, nie przymierzając, dupa od stania. Będzie coraz jaśniej, coraz mniej będziemy bali się ciemności i zaczajonego w niej Zła. Przyjdzie, być może, i taki dzień, kiedy w ogóle przestaniemy wierzyć, że w tej ciemności coś czyha. Będziemy takie lęki wyśmiewać. Nazywać dziecinnymi. Wstydzić się ich! Ale zawsze, zawsze będzie istniała ciemność. I zawsze będzie w ciemności Zło, zawsze będą w ciemności kły i pazury, mord i krew. I zawsze będą potrzebni wiedźmini.


---------------------------------------------------------------

Ale byli tacy, którzy mówili co innego. Gdzie tu spontaniczność, gdzie tu raptowna i nieprzewidywalna eksplozja, pytali, jeżeli w ciągu kilku minut od zajść na bazarze zjawiły si ę na ulicach wozy, z których ludziom zaczęto rozdawać broń? Gdzie tu nagły a słuszny gniew, jeżeli prowodyrami motłochu, tymi najbardziej widocznymi i aktywnymi w czasie masakry, byli ludzie, których nikt nie znał , a którzy przybyli do Rivii na kilka dni przed zajściami, nie wiedzieć skąd? I zniknęli potem nie wiadomo gdzie? Dlaczego wojsko interweniowało tak późno? I z początku tak opieszale?

Jeszcze inni naukowcy doszukiwali się rivskich zajściach nilfgaardzkich prowokacji, a byli i tacy, którzy twierdzili, że wszystko to uknuły same krasnoludy do spółki z elfami. Że same się pozabijały, by oczernić ludzi.

Wśród poważnych naukowych gł osów zupełnie zagubiła się nader śmiała teoria pewnego młodego i ekscentrycznego magistra, który - dopóki go nie uciszono - twierdził, że w Rivii do głosu doszły nie ż adne spiski i tajemne sprzysiężenia, lecz zwyczajne i jakże powszechne cechy miejscowej ludności: ciemnota, ksenofobia, brutalne chamstwo i dogłębnie zbydlęcenie.

A potem sprawa znudziła się wszystkim i przestano o niej mówić w ogóle.


---------------------------------------------------------------

- Elf! Elf! - rozdarł się dziko ktoś z tłuszczy. - Zabić elfa!

Przesada, pomyślał, Jaskier może, ale ja elfa nie przypominam z żadnej strony. Wypatrzył tego, który krzyczał, żołnierza chyba, bo w brygantynie i wysokich butach.

Wkręcił się w tłum jak węgorz. Żołnierz zastawił się trzymanym oburącz oszczepem. Geralt ciął wzdłuż drzewca, odrąbując mu palce. Zawirował, kolejnym szerokim cięciem wywołując wrzaski bólu i fontanny krwi

- Pomiłuj! - rozczochrany młodzik o oszalałych oczach padł przed nim na kolana. - Oszczędź!

Geralt oszczędzi ł, wstrzymał r ękę i miecz, przeznaczony do ciosu impet wykorzystując na obrót. Kątem oka zobaczył , jak rozczochrany się zrywa, zobaczył, co trzyma w rękach. Złamał obrót, by wywinąć się w odwrotny unik. Ale ugrzązł w tłumie. Na ułamek sekundy ugrzązł w tłumie.

Mógł tylko spojrzeć na lecące ku niemu trójzębne ostrze wideł.


---------------------------------------------------------------

- Trzeba kogoś wezwać - powiedział wreszcie Eskel. - Trzeba tu ściągnąć jakąś magiczkę. To, co dzieje się z tą dziewczyną, nie jest normalne.

- To już trzeci trans.

- Ale po raz pierwszy mówiła artykułowanie...

- Powtórzcie mi jeszcze raz, co mówiła - rozkazał Vesemir, jednym zamachem wychylając pucharek. - Słowo w słowo.

- Nie da się słowo w słowo - powiedział Geralt, zapatrzony w żar. - A sens, jeśli ma sens szukanie w tym sensu, był taki: ja i Coën umrzemy. Zęby będą naszą zgubą. Obu nas zabiją zęby. Jego dwa. Mnie trzy.

- Jest dość prawdopodobne - prychnął Lambert - że zostaniemy zagryzieni. Każdego z nas mogą w każdej chwili zgubić zęby. Was dwu jednak, jeśli ta wieszczba jest prawdziwie wieszcza, wykończą jakieś wyjątkowo szczerbate monstra.

- Albo ropna zgorzel od zepsutych zębów - kiwnął głową Eskel, pozornie poważny. - Tyle że nam przecież nie psują się zęby.

- A ja - powiedział Vesemir - nie kpiłbym sobie z tej sprawy.

Wiedźmini milczeli.

Wicher wył i gwizdał w murach Kaer Morhen.


---------------------------------------------------------------

Rozczochrany młodzik, jak gdyby przeraż ony tym, co zrobił, puścił stylisko, wiedźmin wbrew woli zakrzyczał z bólu, zgiął się, wbite w jego brzuch trójzębne widły przeważyły go, a gdy upadł na kolana, same wysunęły się z ciała, upadły na bruk. Krew polała się z szumem i pluskiem godnym wodospadu.

Geralt chciał wstać z kolan. Zamiast tego przewrócił się na bok.

Otaczające go dźwięki nabrał y pogłosu i echa, słyszał je tak, jak gdyby miał głowę pod wodą. Widział też niewyraźnie, z zakłóconą perspektywą i zupełnie fałszywą geometrią.

Ale widział, jak tłum pierzcha. Widział jak czmych przed odsieczą. Przed Zoltanem i Yarpenem z toporami, Wirsingiem z tasakiem od mięsa i Jaskrem zbrojnym w miotłę.

Stójcie, chcia ł krzyknąć , dokąd? Wystarczy, że to ja zawsze sikam pod wiatr. Ale nie mógł krzyknąć. Głos zdławiła fala krwi.


---------------------------------------------------------------

- Proszę, proszę - Yennefer pokosiła na nią oczy. - Jakież to dziwne dźwięki unoszą twą pierś dziewiczą, Triss. Ciri, pojedź do przodu, sprawdź, czy cię tam nie ma.

Triss odwróciła twarz, zdecydowana nie prowokować i nie dawać pretekstu. Nie liczyła na efekt. Od dłuższego czasu wyczuwała w Yennefer złość i agresję, tym silniejsze, im bardziej zbliżały się do Rivii.

- Ty, Triss - powtórzyła zjadliwie Yennefer - nie rumień się, nie wzdychaj, nie śliń się i wierć pupką w siodle. Myślisz, że dlaczego uległam twojej prośbie, zgodziłam się, byś pojechała z nami? Na omdlewająco rozkoszne spotkanie z niegdysiejszym ukochanym? Ciri, prosiłam, pojedź nieco do przodu! Daj nam porozmawiać!

- To jest monolog, nie rozmowa - powiedziała butnie Ciri, ale pod groźnym fiołkowym spojrzeniem skapitulowała natychmiast, gwizdnęła na Kelpie i pogalopowała gościńcem.

- Nie jedziesz na spotkanie z kochankiem, Triss - podjęła Yennefer. - Nie jestem ani tak szlachetna, ani tak głupia, by tobie dawać sposobność, a jemu pokusę. Tylko tej jeden raz, dzisiaj, później zadbam, byście oboje nie mieli pokus ni okazji. Ale dzisiaj nie odmówię sobie słodkiej i perwersyjnej przyjemności. On wie o roli, którą odegrałaś. I podziękuje ci za to swoim słynnym spojrzeniem. A ja będę patrzyła na twoje drżące wargi i dygoczące dłonie, będę słuchała twoich kulawych przeprosin i usprawiedliwień. I wiesz co, Triss? Będę omdlewała z rozkoszy.

- Wiedziałam - burknęła Triss - że nie zapomnisz mi, że będziesz się mścić. Godzę się na to, bo faktycznie zawiniłam. Ale jedno muszę ci powiedzieć, Yennefer. Nie licz za bardzo na to omdlewanie. On umie wybaczać.

- Za to, co zrobiono jemu, owszem - zmrużyła oczy Yennefer. - Ale on nigdy nie wybaczy ci tego, co zrobiono Ciri. I mnie.

- Może - Triss przełknęła ślinę. - Może i nie wybaczy. Zwłaszcza jeśli ty się o to postarasz. Ale na pewno nie będzie się znęcał. Do tego się nie zniży.

Yennefer chlasnęła konia nahajką. Koń zarżał, skoczył, zapląsał tak gwałtownie, że czarodziejka zachwiała się z siodle.

- Dość tej dyskusji! - warknęła. - Więcej pokory, ty arogancka szantrapo! To jest mój mężczyzna, mój i tylko mój! Rozumiesz? Masz przestać o nim mówić , masz przestać o nim myśleć, masz przestać zachwycać się jego szlachetnym charakterem... Od zaraz, od natychmiast! Och, mam ochotę chwycić cię za te ryże kudły..

- Spróbuj tylko! - wrzasnęła Triss. - Tylko spróbuj, małpo, a oczy ci wydrapię! Ja...


--------------------------------------------------------------

- Uciekajmy stąd... Yenna... Ucie... kajmy...

Słyszałam ją mówią cą takim głosem, przemknęło przez głowę Yennefer. Wargami, które są jak z drewna, których nie zwilża nawet kropelka śliny. Wargami, które paraliżuje lęk, którymi trzęsie panika.

Słyszałam ją, mówiącą takim głosem. Na wzgórzu Sodden. Gdy umierała ze strachu.

Teraz też umiera ze strachu. Do ko ńca życia będzie umierać ze strachu. Bo ten, kto raz nie złamie w sobie tchórzostwa, będzie umierał ze strachu do końca swoich dni.


---------------------------------------------------------------

Ocknęła się, jęknęła z bólu. Oba przedramiona i przeguby rwały bólem. Sięgnęła odruchowo, namacała grube warstwy bandaża. Jęknęła znowu, głucho, rozpaczliwie. Z żalu, że to nie sen. I z żalu, że się nie udało.

- Nie udało się - powiedziała siedząca obok łóżka Tissaia de Vries.

Yennefer chciało się pić. Pragnęła, by ktoś choćby zwilżył jej pokryte lepkim nalotem wargi. Ale nie poprosiła. Duma jej nie pozwalała.

- Nie udało się - powtórzyła Tissaia de Vries. - Ale nie dlatego, że się nie starałaś. Cięłaś dobrze i głęboko. Dlatego jestem tu teraz przy tobie. Gdyby to były tylko jasełki, gdyby to była głupia, niepoważna demonstracja, miałabym dla ciebie wyłącznie pogardę. Ale ty cięłaś głęboko. Poważnie.

Yennefer tępo patrzyła w sufit.

- Zajmę się tobą, dziewczyno. Bo chyba warto. A będzie trzeba nad tobą popracować, oj, trzeba będzie. Będę musiała nie tylko wyprostować ci kręgosłup i łopatkę, ale i wyleczyć ręce. Tnąc żyły, poprzecinałaś sobie ścięgna. A ręce czarodziejki to ważne instrumenty, Yennefer.

Wilgoć na ustach. Woda.

- Będziesz żyła - głos Tissai był rzeczowy, poważny, surowy nawet. - Jeszcze nie nadszedł twój czas. Gdy nadejdzie, przypomnisz sobie ten dzień.

Yennefer chciwie ssała wilgoć z owiniętego mokrym bandarzem patyczka.

- Zajmę się tobą - powtórzyła Tissaia de Vries, delikatnie dotykając jej włosów. - A teraz... Jesteśmy tu same. Bez świadków. Nikt nie zobaczy, a ja nikomu nie powiem. Płacz, dziewczyno. Wypłacz się. Wypłacz się ostatni raz. Potem już nie wolno będzie ci płakać. Nie ma paskudniejszego widoku niż płacząca czarodziejka.


---------------------------------------------------------------

Geralt był nieprzytomny i biały jak wapno. Leżał nieruchomo, ale gdy stanęły nad nim, zaczął kas łać, charczeć, pluć krwią. Zaczął się trząść , dygotać tak, że Ciri nie mogła go utrzymać . Yennefer uklękła obok. Triss widziała, że ręce jej drżą . Sama nagle poczuła si ę słaba jak dziecko, w oczach jej pociemniało. Ktoś podtrzymał ją, ocalił przed upadkiem. Poznała Jaskra.

- To wcale nie działa - usłyszała tchnący rozpaczą głos Ciri. - Twoja magia w ogóle go nie leczy, Yennefer

- Przybyłyśmy... - Yennefer z trudem poruszała wargami. - Przybyłyśmy za późno.

- Twoja magia nie działa - powtórzyła Ciri, jak gdyby nie słysząc jej. - To co ona jest warta, ta cała wasza magia

- Masz rację, Ciri, pomyślała Triss, czując, jak coś ściska jej krtań. Umiemy wywoływać gradobicia, a nie umiemy odpędzić śmierci. Choć z pozoru to drugie jest łatwiejsze.

- Posłaliśmy po medyka - powiedział chrapliwie stojący obok Jaskra krasnolud. - Ale coś go nie widać...

- Jest za późno na medyka - powiedziała Triss, sama się dziwiąc spokojowi swego głosu.- On kona.

Geralt zadygotał raz jeszcze, wykaszlnął krew, wyprężył się i znieruchomiał. Podtrzymujący Triss Jaskier westchnął z rozpaczą, krasnolud zaklął. Yennefer zajęczała, twarz zmieniła jej się nagle, skurczyła i zbrzydła.

- Nie ma nic bardziej żałosnego - powiedziała ostro Ciri - niż płacząca czarodziejka. Sama mnie tego uczyłaś. Ale ty teraz jesteś żałosna, naprawdę żałosna, Yennefer. Ty i twoja magia, która do niczego się nie nadaje.


---------------------------------------------------------------

Z mgły wyłonił się biały jednorożec, biegnąc leciutko, zwiewnie i bezszelestnie, z wdziękiem unoszą c kształ tną gł owę. W tym akurat nie było nic niecodziennego, wszyscy znali legendy, a te zgodne były co do tego, że jednorożce biegają leciutko, zwiewnie i bezszelestnie, a głowy unoszą z sobie tylko właściwym wdziękiem. Jeśli coś było dziwne, to to, że jednorożec biegł po powierzchni jeziora, a woda nawet się nie zmarszczyła.

Jaskier jęknął, tym razem w podziwie. Triss poczuła, jak ogarnia ją wzruszenie. Euforia. Jednorożec zastukał kopytami po kamieniach kulwaru. Wstrząsnął grzywą. Zarżał przeciągle, melodyjnie.

- Ihuarraquax - powiedziała Ciri. - Miałam nadzieję, że przyjdziesz.

Jednorożec podszedł bliżej, zarżał znowu, grzebnął kopytem, silnie uderzył nim o bruk. Pochylił głowę. Sterczący z jego wyklepionego czoła róg zapłonął nagle ostrym światłem, blaskiem, który na moment rozproszył mgłę.

Ciri dotknęła rogu.

Triss krzyknęła głucho, widząc, jak oczy dziewczyny rozjarzają się nagle mlecznym żarem, jak całą ją otacza płomienna aureola. Ciri nie słyszała jej, nie słyszała nikogo. Jedną ręką wciąż trzymała róg jednorożca, drug ą skierowała w stronę nieruchomego wiedźmina. Z jej palców popłynęła wstęga migotliwej i żarzącej się jak lawa jasności.


---------------------------------------------------------------

Jednorożec, rozmazując się niemal w gęstniejącej mgle, zarżał, uderzył kopytem, kilkakrotnie machnął głową i rogiem, jak gdyby wskazywał na coś. Triss spojrzała. Pod baldachimem zwisających nad jeziorem wierzbowych gałęzi zobaczyła na wodzie ciemny kształt. To była łódź.

Jednorożec wskazał rogiem raz jeszcze. I zaczął szybko znikać we mgle.

- Kelpie - powiedziała Ciri. - Idź z nim.

Kelpie zachrapała. Zatargała ł bem. Posłusznie poszła za jednorożcem. Podkowy przez chwilę dzwoniły po bruku. Potem dźwięk ten urwał się raptownie. Jak gdyby klacz uleciała, znikła, zdematerializowała się.

Łódź była przy samym brzegu, w chwilach, gdy mgła rozwiewała się, Triss widziała ją już dokładnie. Była to prymitywnie sklecona barką, niezgrabna i kanciasta jak wielkie świńskie koryto.

- Pomóżcie mi - powiedziała Ciri. Głos miała pewny i zdecydowany. Początkowo nikt nie wiedział, o co dziewczynie chodzi, jakiej pomocy oczekuje.

Pierwszy połapał się Jaskier. Może dlatego, ż e znał tę legendę, że czytał kiedyś jedną z jej upoetycznionych wersji. Wziął na ręce wciąż nieprzytomną Yennefer. Zdziwił się , jak jest drobna i lekka. Przysiągłby, że ktoś pomaga mu ją dźwigać. Przysiągłby, że czuje obok swego ramienia bark Cahira. Kątem oka złowił mignięcie płowego warkocza Milvy. Gdy składał czarodziejkę w łodzi, przysiągłby, że widział podtrzymujące burtę dłonie Angouleme.

Krasnoludy uniosły wiedźmina, pomogła im Triss, podtrzymując mu głowę. Yarpen

Zigrin aż zamrugał oczami, przez sekundę widział bowiem obu braci Dahlbergów. Zoltan Chivay przysiągłby, że w zł ożeniu wiedźmina w łodzi pomagał mu Caleb Stratton. Triss Merigold głowę by da ła, że czuje perfumy Lytty Neyd, nazywanej Koral. A przez moment widziała wśród oparu jasne, żółtozielone oczy Coëna z Kaer Morhen.

Takie to figle płatała zmysłom ta mgła, gęsta mgła znad jeziora Eskalott.

- Gotowe, Ciri - powiedziała głucho czarodziejka. - Twoja łódź czeka. Ciri odgarnęła włosy z czoła, pociągnęła nosem.

Przeproś panie z Montecalvo, Triss - powiedziała. - Ale nie może być inaczej. Ja nie mogę zostać, gdy Geralt i Yennefer odchodzą. Po prostu nie mogę. One powinny to zrozumieć.

- Powinny.

- Żegnaj więc, Triss Merigold. Bywaj, Jaskier. Bywajcie wszyscy.

- Ciri - szepnęła Triss. - Siostrzyczko... Pozwól mi popłynąć z wami...

- Sama nie wiesz, o co porosisz, Triss.

- Czy cię jeszcze kiedyś...

- Na pewno - przerwała zdecydowanie.

Weszł a do łodzi, która zakołysała się i natychmiast zaczęła odpł ywać. Niknąć we mgle. Stojący na brzegu nie słyszeli najmniejszego plusku, nie widzieli fal ani ruchu wody. Jakby to nie była łódź, ale widmo.

Przez bardzo krótk ą chwilę widzieli jeszcze drobną i zwiewną sylwetkę Ciri, widzieli, jak długą tyką odpycha się od dna, jak jeszcze ponagla i tak już szybko sunącą barkę.

A potem była już tylko mgła.

Skłamała mi, pomyślała Triss. Nie zobaczę jej już nigdy. Nie zobaczę jej, bo.. Vaesse deireadh aep eigean. Coś się kończy...

- Coś się skończyło - powiedział zmienionym głosem Jaskier.

- Coś się zaczyna - zawtórował mu Yarpen Zigrin.

Skądś od strony miasta głośno zapiał kogut.

Mgła szybko zaczęła się unosić.


---------------------------------------------------------------

- I to - spytał po chwili Galahad - jest koniec tej historii?

- Skądże znowu - zaprotestowała Ciri, pocierając stopą o stopę, ścierając wyschnięty piasek, który przywarł do jej palców i podeszew. - Chciałbyś, by opowieść tak się kończyła? Akurat! Ja bym nie chciała!

- Cóż więc było dalej?

- Normalnie - parsknęła. - Pobrali się.

- Opowiedz.

- Aaa, co tu jest do opowiadania? Było huczne weselisko. Wszyscy się zjechali, Jaskier, matka Nenneke, Iola i Eurneid, Yarpen Zigrin, Vesemir, Eskel... Coë, Milva, Angouleme... I moja Mistle... I ja tam byłam, miód i wino piłam. A oni, znaczy się Geralt i Yennefer, mieli później własny dom i byli szczęśliwi, bardzo, bardzo szczęśliwi. Jak to w bajce. Rozumiesz?

- Dlaczego płaczesz, o, Pani Jeziora?

- Wcale nie płaczę. Oczy łzawią mi od wiatru. I tyle! Milczeli długo, patrząc, jak rozpalona do czerwoności kula słońca dotyka szczytów gór.

- W samej rzeczy - przerwał wreszcie ciszę Galahad - wielce dziwna to była historia, oj, dziwna. Iście, pani Ciri, niesamowity jest świat, z którego przybyłaś.


---------------------------------------------------------------

- Pani Jeziora?

- Prosiłam, być mnie tak nie nazywał.

- Pani Ciri?

- Słucham.

- Pojedź ze mną do Kamelotu, o, pani Ciri. Król Artur, zobaczysz, okaże ci honor i szacunek... Ja zaś... Ja będę cię zawsze kochał i czcił...

- Wstań z kolan, zaraz! Albo nie. Jeśli już tam jesteś, rozetrzyj mi stopy. Okropnie mi zziębły. Dziękuję. Milutki jesteś. Mówiłam: stopy! Stopy kończą się na kostkach!

- Pani Ciri?

- Cały czas tu jestem.

- Słońce ku zachodowi się chyli...

- Prawda - Ciri dopięła klamry butów, wstała. - Kulbaczmy konie, Galahadzie. Jest w okolicy jakieś miejsce, gdzie można będzie przenocować? Ha, widzę po twojej minie, że znacz te tereny tak samo, jak i ja. Ale nic to, ruszajmy w drogę, jeśli nawet przyjdzie spać pod gołym niebem, to gdzieś dalej, w lesie. Od tego jeziora ciągnie... Czemu tak patrzysz?

- Aha - domyśliła się, widząc, jak pokraśniał. - Uśmiecha ci się nocleg pod krzakiem leszczyny, na kobiercu z mchów? W objęciach wróżki? Posłuchaj no, młodzieńcze, ja nie mam najmniejszej ochoty...

Urwała, patrząc na jego rumieniec i błyszczące oczy. Na w sumie całkiem niebrzydką twarz. Coś ścisnęło jej żołądek i podbrzusze, a nie był to głód.

Co się ze mną dzieje, pomyślała. Co się ze mną dzieje?

- Nie mitręż! - prawie krzyknęła. - Kulbacz ogiera!

Gdy byli już w siodłach, popatrzyła na niego i zaśmiała się głośno. Spojrzał na nią, a wzrok miał zdumiony i pytający.

- Nic, nic - powiedziała swobodnie. - Tak sobie tylko coś pomyślałam. W drogę, Galahadzie.

Kobierzec z mchów, pomyślała, powstrzymując chichot. Pod krzakiem leszczyny. A ja w roli wróżki. No, no.

- Pani Ciri...

- Słucham?

- Pojedziesz ze mną do Kamelotu?

Wyciągnęła rękę. I on wyciągnął rękę. Złączyli dłonie, jadąc bok w bok.

Do czarta, pomyślała, czemu nie? Założę się o każde pieniądze, że w tym świecie też znajdzie się zajęcie dla wiedźminki.

Bo nie ma takiego świata, w którym nie byłoby zajęcia dla wiedźminki.




powrót do Cytaty "Pani Jeziora"