Andrzej Sapkowski

Menu:


saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Pani Jeziora - cytaty

"Rozdział drugi"

Nimue zatrzymała się przed wiszącym najbliżej drzwi obrazem przedstawiającym grupę zebraną pod ogromnym drzewem. Spojrzała na płótno, potem na Condwiramurs, a jej milczące spojrzenie było nadzwyczaj wymowne.

- Jaskier - adeptka, z miejsca połapawszy się w czym rzecz, nie kazała jej czekać - śpiewa ballady pod dębem Bleobherisem.

Nimue uśmiechnęła się, kiwnęła głową. I zrobiła krok, zatrzymując się przed następnym obrazem. Akwarela. Symbolizm. Dwie kobiece sylwetki na wzgórzu. Nad nimi krążące mewy, pod nimi, na stokach wzgórza, korowód cieni.

- Ciri i Triss Merigold, prorocza wizja w Kaer Morhen.

Uśmiech, kiwnięcie, krok, następny obraz. Jeździec na koniu w galopie, w szpalerze pokracznych olch, wyciągających ku niemu ramiona konarów. Condwiramurs poczuła, jak przeszywa ją dreszcz.

- Ciri... Hmm... To chyba jej jazda na spotkanie z Geraltem na farmie niziołka Hofmeiera. Następny obraz, pociemniały olej. Balistyka.

- Geralt i Cahir bronią mostu na Jarudze.

Potem poszło szybko.

- Yennefer i Ciri, ich pierwsze spotkanie w świątyni Melitele. Jaskier i driada Eithene, w lesie Brokilon. Drużyna Geralta w śnieżycy na przełęczy Malheur...

- Brawo, doskonale - przerwała Nimue. - Znakomita znajomość legendy. Teraz znasz już drugi powód, dla którego znalazłaś się tu ty, a nie ktoś inny.


----------------------------------------------------------------

- Nie ma ani jednego portretu Ciri - głos małej czarodziejki był rzeczowy do oschłości. - Ani tu, ani nigdzie na świecie. Nie zachował się ani jeden portret, ani jedna miniatura namalowana przez kogoś, kto mógłby Ciri widzieć, znać lub chociażby pamiętać. Portret en pied przedstawia Pavettę, matkę Ciri, a namalował go krasnolud Ruiz Dorrit, nadworny malarz władców Cintry. Wiadomo, że Dorrit sportretował Ciri w wieku lat dziewięciu, również en pied, ale płótno nazywane Infantką z chartem, zaginęło, niestety. Wróćmy jednak do legendy i twojego do niej stosunku. I tego, czym w twej opinii legenda winna się kończyć.

- Winna się kończyć dobrze - powiedziała z czupurnym przekonaniem Condwiramurs. - Dobro i prawość mają zatriumfować, zło ma zostać przykładnie ukarane, miłość ma złączyć kochanków po kres życia. I nikt z bohaterów pozytywnych nie może, cholera zginąć! A legenda o Ciri? Jak się kończy?

- Właśnie. Jak?

Condwiramurs zaniemówiła na moment. Nie spodziewała się takiego pytania, wietrzyła test, egzamin, pułapkę. Milczała, nie chcąc dać się złapać.

Jak kończy się legenda o Ciri? Przecież każdy to wie.

Patrzyła w ciemną w tonacji akwarelę przedstawiający niekształ tną barkę suną cą po powierzchni zasnutego oparami jeziora, barkę popędzaną długą tyką przez kobietę widoczną tylko jako czarna sylwetka.

Właśnie tak kończy się ta legenda. Właśnie tak. Nimue czytała w jej myślach.

- To nie jest takie pewne, Condwiramurs. To wcale nie jest takie pewne.


----------------------------------------------------------------

- Zdaje się, że wiem, czym zajmował się wiedźmin, zimując w Toussaint.

- Proszę, proszę - Nimue uniosła wzrok znad okularów i oprawionego w skórę grimoire'u, który wertowała. - Wyśniłaś coś jednak wreszcie?

- A jakże! - powiedziała chełpliwie Condwiramurs. - Wyśniłam! Wiedźmina Geralta i kobietę o krótkich, czarnych włosach i zielonych oczach. Nie wiem, kto to mógł być. Może owa księżna, o której pisze w pamiętnikach Jaskier?

- Chyba czytałaś nieuważnie - schłodziła ją nieco czarodziejka. - Jaskier opisuje księżną Anariettę dokładnie, a inne źródła potwierdzają, że włosy miała, cytuję, kasztanowej barwy, lśniące, zaprawdę złotu podobną aureolą.

- A zatem to nie ona - zgodziła się adeptka. - Moja kobieta była czarna. Jako ten, zaprawdę węgiel. A sen był... Hmmm... Ciekawy. Słucham z uwagą.

- Rozmawiali. Ale to nie była zwykła rozmowa.

- Większą część czasu ona trzymała nogi na jego ramionach.


----------------------------------------------------------------

Powiedz mi, wiedźminie, co kochasz we mnie najbardziej.

- To.

- Popadasz z cynizmu w trywialność i banał. Spróbuj jeszcze raz.

Najbardziej kocham w tobie twój rozum, twoją inteligencję i twoją duchową głębię. Twoją niezależność i swobodę, twoją...

- Nie pojmuję, skąd w tobie tyle sarkazmu...

- To nie była sarkazm, to był żart.

- Nie ścierpię takich żartów. Zwłaszcza nie w porę. Wszystko mój drogi ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas milczenia i czas mówienia, czas płaczu i czas śmiechu, czas siania i czas rozbierania, przepraszam zbierania, czas żartów i czas powagi...

- Czas pieszczot cielesnych i czas powstrzymywania się od nich?

- No, nie bierz tego tak dosłownie! Przyjmijmy raczej, że jest czas komplementów. Kochanie się bez komplementów trąci fizjologią, a fizjologia jest płaska. Mów mi komplementy.

- Nikt, od Jarugi po Buinę, nie ma tak pięknego tyłka jak ty.

- Masz ci los, teraz dla odmiany przymierzył mnie do jakiś barbarzyńskich północnych rzeczek. Pomijają c w ogóle jakieś metafory, nie można było powiedzieć od Alby po Veldę? Albo: od Alby po Sansretour?

- W życiu nie byłem nad Albą. Staram się unikać wyrokowania, gdy nie jest poparte rzetelną eksperiencją.

- Och! Doprawdy? Mniemam zatem, że tyłków, bo to o nich wszak mowa, widziałaś i doświadczyłeś dość, by móc wyrokować? Co, białowłosy? Ileż to kobiet miałeś przede mną? Hę? Zadałam ci pytanie, wiedźminie! Nie, nie, zostaw, łapy precz, takim sposobem nie wykręcisz się od odpowiedzi. Ile kobiet miałeś przede mną?

- Żadnej. Jesteś moją pierwszą.

- Nareszcie.


----------------------------------------------------------------

- Było raz tak - zasyczał Bonhart - że porządni ludzie bali się wiedźminów bardziej niż potworów. Potwory, bądź co bądź, siedziały w lasach i komyszach, wiedźmini zaś mieli czelność kręcić się koło świątyń, urzędów, szkół i placów zabaw. Porządni słusznie uznali to za skandal. Poszukali więc kogoś, kto mógłby zrobić z bezczelnymi wiedźminami porządek. I znaleźli kogoś takiego. Niełacno, nieprędko, nieblisko, ale znaleźli. Jak widzisz, zaliczyłem trzech. Ani jeden odmieniec więcej nie pojawił się w okolicy i nie drażnił poczciwych obywateli swym widokiem. A gdyby się pojawił, to załatwiłbym go tak samo jak poprzednich.

- We śnie? - wykrzywiła się Yennefer. - Z kuszy, zza węgła? Czy może podawszy truciznę?

Bonhart schował medaliony pod koszulą, zrobił dwa kroki w jej stronę.

- Drażnisz mnie, wiedźmo.

- Taki miałam zamiar.

- Ach, tak? To zaraz pokażę ci, suko, że z twoim wiedźmińskim kochankiem mogę konkurować w każdej dziedzinie. Ba, żem nawet i lepszy od niego.

Stojący przed drzwiami strażnicy aż podskoczyli, słysząc z celi łomot, trzask, huk, wycie i skowyt. A gdyby strażnikom zdarzyło się kiedykolwiek wcześniej w życiu słyszeć wrzask złowionej w paść pantery, to przysięgliby, że w celi jest właśnie pantera.

Potem z celi dobiegł strażników straszny ryk, wypisz wymaluj, zranionego lwa, którego zresztą strażnicy nigdy nie słyszeli również, a oglądali tylko na tarczach herbowych. Popatrzyli po sobie. Pokiwali głowami. Potem wpadli do środka.

Yennefer siedziała w ką cie komnaty wśród resztek wyrka. Włosy miała rozburzone, suknię i koszulę rozdartą od góry do samego dołu, jej małe dziewczęce piersi unosiły się ostro w rytm ciężkich oddechów. Z nosa ciekła jej krew, na twarzy szybko rosła opuchlizna, wzbierały też pręgi od paznokci na prawym ramieniu.

Bonhart siedzia ł w drugim końcu izby wśród złomków zydla, oburącz trzymają c się za krocze. I jemu krew ciekła z nosa, barwiąc siwe wąsy na kolor głębokiego karminu. Twarz miał poprzekreślaną krwawymi drapnięciami. Ledwo zagojone palce Yennefer były nędzną bronią, ale kłódki bransolet z dwimerytu miały wspaniale ostre krawędzie.

W puchnącym policzku Bonharta, równiutko w kości jarzmowej, wbity bardzo głęboko obydwoma zębami, tkwił widelec, który Yennefer zwędziła ze stołu podczas wieczerzy.

- Tylko małe pieski, ty hyclu - wydyszała czarodziejka, próbując zasłonić biust resztkami sukni. - A od suczek trzymaj się na odległość. Za słaby jesteś na nie, pętaku.

Nie mogła sobie darować, że nie trafiła tam, gdzie mierzyła - w oko. Ale cóż, cel był ruchomy, a poza tym nikt nie jest doskonały.


----------------------------------------------------------------

Białowłosy schodzi po schodach, głęboko, głęboko w piwnice. Idzie ciemnymi korytarzami, rozjaśnia je, co jakiś czas zapalając tkwi ą ce w żelaznych uchwytach łuczywa. Blask łuczyw upiornymi cieniami tańczy po ścianach i sklepieniach.

Korytarze, schody, znowu korytarze. Loch, duża krypta, pod ścianami beczki. Gruzowisko, sterty cegieł. Potem korytarz, który się rozwidla. W obu rozwidleniach ciemność. Białowłosy zapala kolejną pochodnię. Wyciąga miecz z pochwy na plecach. Waha się, nie wie, którym rozwidleniem pójść. Wreszcie decyduje się na prawe. Bardzo ciemne, kręte i zagruzowane. Condwiramurs jęczy przez sen, ogarnia ją lęk. Wie, że droga, którą wybrał białowłosy, wiedzie ku niebezpieczeństwu.

Wie zarazem, że białowłosy szuka niebezpieczeństwa. Bo to jego zawód.

Adeptka rzuca się wśród pościeli, jęczy. Jest śniączką, ś ni, jest w onejroskopicznym transie, nagle proroczo wie, co się za chwilę stanie. Uważaj, chce krzyknąć, choć wie, że krzyknąć nie zdoła. Uważaj, obejrzyj się! Strzeż się, wiedźminie!

Potwór zaatakował z ciemności, z zasadzki, cicho i wrednie. Zmaterializował się nagle wśród mroku jak wybuchający płomień. Jak jęzor płomienia.




powrót do Cytaty "Pani Jeziora"