Andrzej Sapkowski

Menu:

saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Czas pogardy - cytaty

"Rozdział czwarty"

"Gdyby nie głupie skrupuły wiedźmina, gdyby nie jego nieżyciowe zasady, wiele późniejszych wypadków miałoby zupełnie inny przebieg. Wiele wypadków prawdopodobnie w ogóle nie miałoby miejsca. A wówczas historia świata potoczyłaby się inaczej.

Ale historia świata potoczyła się tak, jak się potoczyła, a wyłączną tego przyczyną był fakt, że wiedźmin miał skrupuły. Gdy obudził się nad ranem i poczuł potrzebę, nie uczynił tego, co uczyniłby każdy - nie wyszedł na balkonik i nie wysikał się do doniczki z nasturcjami. Miał skrupuły. Ubrał się cichutko, nie budząc Yennefer, śpiącej twardo, bez ruchu i niemal bez oddechu. Wyszedł z komnatki i poszedł do ogrodu. "


----------------------------------------------------------------

"- Nie ma takiej potrzeby - rzekł pozornie ospale Dijkstra. - Odpowiadam za niego. Doprowadzę go, dokąd należy.

- Świetnie się składa - kiwnął głową Detmold. - Bo my nie mamy czasu. Chodź, Keira, tam na górze sprawy się komplikują...

- Ależ zdenerwowani - mruknął redański szpieg, patrząc za odchodzącymi. - Brak wprawy, nic innego. A zamachy stanu i pucze są jak chłodnik z botwinki. Należy je spożywać na zimno. Idziemy, Geralt. I pamiętaj: spokojnie, godnie, bez awantur. Nie każ mi żałować, że nie kazałem cię zakuwać ani pętać.

- Co tu się dzieje, Dijkstra?

- Jeszcze się nie domyśliłeś? - szpieg szedł obok niego, trzej Redańczycy trzymali się z tyłu. - Powiedz no szczerze, wiedźminie, jak to się stało, żeś tu się zjawił?

- Bałem się, że nasturcja uschnie."


----------------------------------------------------------------

"Na schody wbiegł zdyszany Jaskier, zobaczył, co się dzieje, i zbladł jak papier.

- Geralt! - wrzasnął po chwili. - Ciri zniknęła! Nie ma jej!

- Spodziewałem się tego - wiedźmin zdzielił kijem kolejnego Redańczyka nie chcącego leżeć spokojnie. - Ależ dajesz na siebie czekać, Jaskier. Mówiłem ci wczoraj, gdyby coś się stało, masz w dyrdy lecieć do Aretuzy! Przyniosłeś mój miecz?

- Obydwa!

- Ten drugi to miecz Ciri, idioto - Geralt grzmotnął draba usiłującego wstać z agawy.

- Nie znam się na mieczach - wysapał poeta. - Na bogów, przestań ich tłuc! Nie widzisz redańskich orłów? To ludzie króla Vizimira! To oznacza zdradę i bunt, za to można trafić do lochu...

- Na szafot - zabełkotał Dijkstra, dobywając sztyletu i zbliżając się chwiejnym krokiem. - Obaj pójdziecie na szafot...

Więcej powiedzieć nie zdążył, bo upadł na czworaki, palnięty w bok głowy ułomkiem drzewca korseki.

- Łamanie kołem - ocenił ponuro Jaskier. - Poprzedzone szarpaniem gorącymi kleszczami...

Wiedźmin kopnął szpiega w żebra. Dijkstra przewrócił się na bok jak ubity łoś.

- Ćwiartowanie - ocenił poeta.

- Przestań, Jaskier. Dawaj oba miecze. I zjeżdżaj stąd, ale szybko. Uciekaj z wyspy. Uciekaj jak najdalej!

- A ty?

- Wracam na górę. Muszę ratować Ciri... I Yennefer. Dijkstra, leż grzecznie i zostaw w spokoju sztylet!

- Nie ujdzie ci to płazem - wydyszał szpieg. - Sprowadzę moich... Pójdę za tobą...

- Nie pójdziesz.

- Pójdę. Mam na pokładzie "Spady" pięćdziesięciu ludzi...

- A jest wśród nich cyrulik?

- Hę?

Geralt zaszedł szpiega od tyłu, schylił się, chwycił go za stopę, szarpnął, skręcił raptownie i bardzo mocno. Chrupnęło. Dijkstra zawył i zemdlał. Jaskier wrzasnął, jak gdyby to był jego własny staw.

- To, co zrobią mi po ćwiartowaniu - mruknął wiedźmin - to już mnie mało obchodzi. "


----------------------------------------------------------------

"Ciri przełknęła ślinę. Kamienna kładka, pozostałość mostu, nie była węższa niż huśtawka w Kaer Morhen, a ona dziesiątki razy skakała na huśtawkę, umiała amortyzować skok i utrzymywać równowagę. Ale wiedźmińską huśtawkę dzieliły od ziemi cztery stopy, a pod kamienną kładką ziała przepaść tak głęboka, że płyty podwórca wydawały się mniejsze od dłoni.

Skoczyła, wylądowała, zachwiała się, utrzymała równowagę, chwytając się potłuczonej balustrady. Pewnymi krokarni osiągnęła krużganek. Nie mogła się powstrzymać -odwróciła się i pokazała prześladowcom zgięty łokieć, gest, którego nauczył ją krasnolud Yarpen Zigrin. "


----------------------------------------------------------------

"Gdy wyciągnął ku niej rękę, strach ustąpił nagle, jego miejsce zajęła dzika wściekłość. Spięte, zastygłe w przerażeniu mięśnie zadziałały jak sprężyny, wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykonały się same, gładko i płynnie. Ciri skoczyła, rycerz rzucił się na nią, ale nie był przygotowany na piruet, którym bez wysiłku wywinęła się z za sięgu jego rąk. Miecz zawył i ukąsił, niechybnie trafiając między blachy pancerza. Rycerz zachwiał się, upadł na jedno kolano, spod naramiennika trysnęła jasnoczerwona struga krwi. Wrzeszcząc wściekle, Ciri znowu otoczyła go piruetem, znowu uderzyła, tym razem prosto w dzwon hełmu, obalając rycerza na drugie kolano. Wściekłość i szał zaślepiły ją zupełnie, nie widziała nic oprócz nienawistnych skrzydeł. Posypały się czarne pióra, jedno skrzydło odpadło, drugie zwisło na zakrwawiony naramiennik. Rycerz, wciąż nadaremnie usiłując podnieść się z kolan, spróbował zatrzymać klingę miecza chwytem pancernej rękawicy, stęknął boleśnie, gdy wiedźmińskie ostrze rozchlastało kolczą siatkę i dłoń. Pod kolejnym uderzeniem spadł hełm, Ciri odskoczyła, by nabrać impetu do ostatniego, morderczego ciosu.

Nie uderzyła.

Nie było czarnego hełmu, nie było skrzydeł drapieżnego ptaka, których szum prześladował ją w koszmarach sennych. Nie było już czarnego rycerza z Cintry. Był klęczący w kałuży krwi blady, ciemnowłosy młodzieniec o oszołomionych błękitnych oczach i ustach wykrzywionych w grymasie strachu. Czarny rycerz z Cintry padł od ciosów jej miecza, przestał istnieć, z budzących grozę skrzydeł pozostały porąbane pióra. Przerażony, skulony, broczący krwią młodzik był nikim. Nie znała go, nigdy go nie widziała. Nie obchodził jej. Nie bała się go, nie nienawi-dziła. I nie chciała zabijać. "


----------------------------------------------------------------

"Gdy Cahir otworzył oczy, potwór był tuż przy nim.

- Nie zabijaj... - szepnął, zaprzestając prób podniesienia się ze śliskiej od krwi posadzki. Rozsieczona przez szarowłosą dziewczynę dłoń przestała boleć, zmartwiała.

- Wiem, kim jesteś, Nilfgaardczyku - białowłosy potwór kopnął hełm z porąbanymi skrzydłami. - Ścigałeś ją uparcie i długo. Ale już nigdy nie zdołasz jej skrzywdzić.

- Nie zabijaj...

- Podaj mi jeden powód. Choć jeden. Spiesz się.

- To ja... - wyszeptał Cahir. - To ja wywiozłem ją wtedy z Cintry. Z pożaru... Ocaliłem ją. Uratowałem jej życie...

Gdy otworzył oczy, potwora już nie było, był na dziedzińcu sam na sam z trupami elfów. Woda w fontannie szumiała, przelewała się przez brzeg cembrowiny, rozmywała krew na posadzce. Cahir zemdlał. "



powrót do Cytaty "Czas pogardy"