Andrzej Sapkowski

Menu:

saga Nowe wydanie Sagi o Wiedźminie


sagaebooki Saga o wiedźminie ebooki po 29,99zł, Trylogia Husycka ebooki po 33,33zł

Chrzest ognia - cytaty

"Rozdział trzeci"

Stara Droga zmieniła się nieco od czasów, gdy Wiedźmin poprzedni raz podróżował po niej. Równy niegdyś, wyłożony płaskimi złomami bazaltu trakt, zbudowany przez elfy i krasnoludy przed setkami lat, stał się teraz ziejącą dziurami ruiną. Miejscami wyryte dziury były tak głębokie, że przypominały małe kamieniołomy. Tempo marszu osłabło, wóz krasnoludów z najwyższym trudem lawirował wśród jam, utykał co i rusz.

Zoltan Chivay znał przyczyny dewastacji szlaku. Po ostatniej wojnie z Nilfgaardem, wyjaśnił, niesłychanie wzrosło zapotrzebowanie na materiał budowlany. Ludzie wówczas przypomnieli sobie, że Stara Droga to niewyczerpane źródło obrobionego kamienia. A ponieważ zaniedbany, położony na pustkowiu i wiodący znikąd donikąd trakt z dawien dawna utracił znaczenie dla transportu i mało komu służył, dewastowano go bez litości i umiaru.

- Wasze większe miasta - narzekał krasnolud do wtóru skrzekliwych przekleństw papugi - jak jeden mąż pobudowaliście na elfich i naszych fundamentach. Pod mniejsze zamki i miasteczka położyliście własne fundamenty, ale na elewacje nadal bierzecie nasze kamienie. Przy tym cały czas powtarzacie, że to dzięki wam, ludziom, dokonuje się postęp i rozwój.

Geralt nie komentował.

- Ale wy nawet dewastować z głową nie umiecie - klął Zoltan, komenderując kolejną akcją wyciągania koła z dziury. - Dlaczego nie wyrywacie kamienia stopniowo, z krańców drogi? Jesteście jak dzieci! Zamiast konsekwentnie jeść pączek, wydłubujecie palcem marmoladę ze środka, a resztę wyrzucacie, bo już nie tak smaczna.


----------------------------------------------------------------

- Trzeba to obejrzeć - zadecydował Zoltan Chiyay, kładąc kres dyskusji o ryzyku i zagrożeniu. - Podjedźmy bliżej.

- Po jaką cholerę - uniósł się Jaskier - chcesz oglądać tych wisielców, Zoltan? Żeby ich obedrzeć? Widzę stąd, że nie mają nawet butów.

- Głupiś. Nie o ich buty mi chodzi, ale o sytuację militarną. O rozwój wydarzeń na teatrze działań wojennych. Czego rechoczesz? Ty jesteś poeta, nie wiesz, co to strategia.

- Zaskoczę cię. Wiem.

- A ja ci powiadam, że nie rozpoznałbyś strategii nawet wtedy, gdyby wyskoczyła z krzaków i kopnęła cię w dupę.

- W rzeczy samej, takiej bym nie rozpoznał. Strategie wyskakujące z krzaków zostawiam krasnoludom. Wiszące na dębach również.


----------------------------------------------------------------

- Nie byłbym tego taki pewien - Geralt wskazał na ostatniego wisielca, który, choć dyndał wysoko, zamiast stóp miał poorane pazurami, skrwawione kikuty ze sterczącymi kośćmi. - Spójrzcie. To robota ghuli.

- Upiorów? - Zoltan Chivay cofnął się, splunął. - Trupojadów?

- Jak najbardziej. W nocy wśród lasów musimy się strzec.

- Krr-rrwa mać! - zaskrzeczał Feldmarszałek Duda.

- Z ust mi to wyjąłeś, ptaku - zmarszczył brwi Zoltan Chivay. - Ot, popadli my w kabałę. Jakże więc? W las, gdzie upiory, czy drogą, gdzie wojska i maruderzy?

- W lasy - powiedziała z przekonaniem Milva. - A co gęstsze. Wolę ghule niźli ludzi.


----------------------------------------------------------------

- O - powtórzył Zoltan.

- Co? Gdzie? - spytał Jaskier, stając w strzemionach i zaglądając do wąwozu, w kierunku wskazywanym przez krasnoluda. - Niczego nie widzę!

- O.

- Nie pleć jak papuga! Co: o?

- Rzeczka - wyjaśnił spokojnie Zoltan. - Prawy dopływ Chotli. Nazywa się O.

- Aaa...

- Skądże znowu! - zaśmiał się Percival Schuttenbach. - Rzeczka A wpada do Chotli w górze rzeki, kawał drogi stąd. To jest O, nie A.


----------------------------------------------------------------

- Znasz tedy te tereny? Byłeś tu kiedyś? Wiesz, jak się stąd wydostać?

Wiedźmin milczał przez chwilę.

- Byłem tam raz - powiedział, trąc czoło. - Trzy lata temu. Ale wjechałem z przeciwnej strony, od wschodu. Zmierzałem ku Brugge i chciałem skrócić sobie drogę. A jak się wydostałem, nie pamiętam. Bo wywieziono mnie półżywego na wozie.

Krasnolud patrzył na niego przez chwilę, ale więcej pytań nie zadawał. Zawrócili w milczeniu. Kobiety z Kemów szły z trudem, potykając się i wspierając na kosturach, ale żadna nie uroniła słowa skargi. Milva jechała tuż obok wiedźmina, podtrzymając w ramionach uśpioną na łęku dziewuszkę z warkoczykami.

- Miarkuję - odezwała się nagle - że poharatali cię tam na uroczyskach, wtedy, trzy roki temu. Jakiś potwór, mniemam. Hazardowne masz zajęcie, Geralt.

- Nie przeczę.

- Ja wiem - pochwalił się z tyłu Jaskier - jak to wtedy było. Byłeś ranny, jakiś kupiec wywiózł cię stamtąd, a potem na Zarzeczu odnalazłeś Ciri. Mówiła mi o tym Yennefer.

Na dźwięk imienia Milva uśmiechnęła się lekko. Uwadze Geralta to nie uszło.

Postanowił na najbliższym biwaku zdrowo natrzeć Jaskrowi uszu za niepohamowane mielenie ozorem. Znając poetę, nie liczył jednak na efekty, tym bardziej, że prawdopodobnie Jaskier wypaplał już wszystko, co wiedział.


----------------------------------------------------------------

- Na moim sihillu - warknął Zoltan, obnażając miecz - wyryte jest starodawnymi krasnoludzkimi runami prastare krasnoludzkie zaklęcie. Niech no jeno który ghul zbliży się na długość klingi, popamięta mnie. O, popatrzcie.

- Ha - zaciekawił się Jaskier, który właśnie zbliżył się do nich. - Więc to są słynne tajne runy krasnoludów? Co głosi ten napis?

- "Na pohybel skurwysynom!"


----------------------------------------------------------------

- Widziałem! - zaperzył się gnom. - Widziałem, jak między kamieniami przeskakiwał! Chudy był, czarny jak poborca podatków...

- Milcz, gnomie głupi, bo jak cię...

- Co to za dziwny zapach? - spytał nagle Geralt. - Nie czujecie?

- W rzeczy samej - krasnolud powęszył jak wyżeł. - Dziwnie śmierdzi.

- Zioła - Percival pociągnął swym wrażliwym, długim na dwa cale nosem. - Piołun, bazylia, szałwia, anyżek... Cynamon? Ki diabeł?

- Czym śmierdzą ghule, Geralt?

- Trupem - Wiedźmin rozejrzał się bystro, szukając śladów wśród traw, potem kilkoma szybkimi krokami wrócił do zapadniętego dolmenu i lekko postukał płazem miecza o kamień.

- Wyłaź - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Wiem, że tam jesteś. Żywo albo pchnę w dziurę żelazem.

Z doskonale zamaskowanej jamy pod głazami rozległ się cichy chrobot.

- Wyłaź - powtórzył Geralt. - Niczego ci nie zrobimy.

- Włos ci z głowy nie spadnie - zapewnił słodko Zoltan, wznosząc nad dziurą sihill i groźnie przewracając oczami. - Wychodź śmiało!

Geralt pokręcił głową i zdecydowanym gestem nakazał mu odstąpić. Z dziury pod dolmenem zachrobotalo ponownie i ostro powiało ziołowo-korzennym zapachem.

Po chwili ujrzeli szpakowatą głowę, a potem twarz ozdobioną szlachetnie garbatym nosem, należącą bynajmniej nie do ghula, lecz do szczupłego mężczyzny w średnim wieku. Percival nie mylił się. Mężczyzna w samej rzeczy przypominał nieco poborcę podatków.

- Mogę wyjść bez obawy? - spytał, unosząc na Geralta czarne oczy pod lekko siwymi brwiami.

- Możesz.

Mężczyna wygramolił się z dziury, otrzepał czarną szatę, przewiązaną w pasie czymś w rodzaju fartucha, poprawił płócienną torbę, powodując kolejną falę ziołowych zapachów.

- Proponuję, by schowali panowie broń - oświadczył spokojnym głosem, wodząc oczami po otaczających go wędrowcach. - Nie będzie potrzebna. Ja, jak widzicie, żadnego oręża nie noszę. Nigdy nie noszę. Nie mam również przy sobie niczego, co można by nazwać godziwym łupem. Zwę się Emiel Regis. Pochodzę z Dillingen. Jestem cyrulikiem.

- W istocie - skrzywił się lekko Zoltan Chivay. - Cyrulik, alchemik lub zielarz. Bez obrazy, mołściewy, ale zdrowo jedzie od was apteką.

Emiel Regis uśmiechnął się dziwnie, zaciśniętymi wargami, przepraszająco rozłożył ręce.


----------------------------------------------------------------

Na widok piecyka Percival Schuttenbach wybałuszył oczy, rozdziawił usta, westchnął, a potem podskoczył.

- Ho, ho, ho! - zawołał w nie dającym się ukryć zachwyceniu. - Co ja widzę? Toż to najprawdziwszy atanor sprzężony z alembikiem! Wyposażony w kolumnę rektyfikacyjną i miedzianą chłodnicę! Piękna robota! Samiście to skonstruowali, panie cyruliku?

- Owszem - przyznał skromnie Emiel Regis. - Zajmuję się wyrobem eliksirów, muszę więc destylować, wyciągać piąte esencje, a także...

Urwał, widząc, jak Zołtan Chivay łowi kapiącą z rurki kroplę i oblizuje palec. Krasnolud westchnął, na jego rumianej twarzy odmalowała się nieopisana błogość.

Jaskier nie wytrzymał, również spróbował. I jęknął z cicha.

- Piąta esencja - przyznał, mlaskając. - I chyba szósta albo nawet siódma.

- No tak... - cyrulik uśmiechnął się lekko. - Mówiłem, destylat.

- Samogon - poprawił bez nacisku Zoltan. - I to jaki. Spróbuj, Percival.

- Ale ja się nie znam na organicznej chemii - odrzekł w roztargnieniu gnom, na kolanach oglądający szczegóły montażu alchemicznego pieca. - Wątpliwe, bym poznał składniki...

- Destylat jest z alrauny - rozwiał wątpliwości Regis. - Wzbogaconej belladonną. I sfermentowaną masą skrobiową.

- Znaczy, zacierem?

- Można to i tak nazwać.

- A jakiś kubek można dostać?

- Zoltan, Jaskier - Wiedźmin skrzyżował ręce na piersi. - Czy wy głusi jesteście? To mandragora. Samogon jest zrobiony z mandragory. Zostawcie w spokoju ten kociołek.

- Ależ drogi panie Geralt - alchemik wygrzebał niewielką menzurkę spomiędzy zakurzonych retort i butli, pieczołowicie wytarł ją szmatką. - Nie ma się czego lękać. Mandragora jest właściwie sezonowana, a proporcje starannie dobrane i precyzyjnie odważone. Na librę masy skrobiowej daję tylko pięć uncji alrauny, a belladonny tylko pół drachmy...

- Nie o to szło - Zoltan spojrzał na wiedźmina, zrozumiał w lot, spoważniał, ostrożnie cofnął się od piecyka. Nie o to się rozchodzi, panie Regis, ile drachm wrzucacie, ale o to, ile drachma alrauny kosztuje. Zbyt drogi to trunek jak dla nas.

- Mandragora - szepnął z podziwem Jaskier, wskazując na piętrzącą się w kącie szałasu kupkę bulw przypominających małe buraki cukrowe. - To jest mandragora? Prawdziwa mandragora?

- Odmiana żeńska - kiwnął głową alchemik. - Rośnie w dużych skupiskach właśnie na cmentarzu, na którym przyszło nam się poznajomić. Dlatego też tutaj właśnie spędzam lato.

Wiedźmin wymownie spojrzał na Zoltana. Krasnolud mrugnął. Regis uśmiechnął się półgębkiem.

- Proszę, proszę, panowie, jeśli macie ochotę, serdecznie zapraszam do degustacji. Doceniam wasz takt, ale w obecnej sytuacji mało mam szans, by dowieźć eliksiry do objętego wojną Dillingen. To wszystko i tak musiałoby się zmarnować, w związku z czym nie mówmy o cenach. Przepraszam, ale naczynie do picia mam tylko jedno.

- Wystarczy - mruknął Zoltan, biorąc menzurkę i ostrożnie naczerpując z cebrzyka. - Pańskie zdrowie, panie Regis. Uuuuuuch...

- Proszę wybaczenia - uśmiechnął się znowu cyrulik. - Jakość destylatu pozostawia zapewne wiele do życzenia... To w zasadzie półfabrykat.

- To najlepszy półfabrykat, jaki w życiu piłem - złapał oddech Zoltan. - Masz, poeto.

- Aaaach... O, matko moja! Przedni! Spróbuj, Geralt.

- Gospodarzowi - Wiedźmin ukłonił się lekko w stronę Emiela Regisa. - Gdzie twoje maniery, Jaskier?

- Raczcie wybaczyć, panowie - odkłonił się alchemik - ale nie pozwalam sobie na żadne używki. Zdrowie już nie to, co niegdyś, przyszło zrezygnować... z wielu przyjemności.

- Nawet łyczka?

- Chodzi o zasadę - wyjaśnił spokojnie Regis. - Nigdy nie łamię zasad, które sam sobie określam.

- Podziwiam i zazdroszczę pryncypialności - Geralt upił nieco z menzurki, po chwili wahania golnął do dna. W delektowaniu się smakiem przeszkodziły nieco łzy, cieknące z oczu. Po żołądku rozlało się ożywcze ciepło.


----------------------------------------------------------------

- Pierwszy raz widzę - przyznał się Jaskier, obracając w palcach kłączastą bulwę. - Rzeczywiście, nieco przypomina człowieka.

- Pokręconego przez lumbago - stwierdził Zoltan. - A ten drugi, o, wypisz wymaluj baba w ciąży. Ten zaś, z przeproszeniem, jakby dwoje ludzi, zajętych pochędóżką.

- Wam tylko jedno w głowie - Milva chwacko wychyliła napełnioną menzurkę, mocno kaszlnęła w pięść. - A niech mnie... Krzepka ta gorzała! Prawdziwie to z dziwostrętu? Ha, tedy czarodziejski napitek pijemy! Nie co dnia się trafia. Dzięki, panie cyruliku.

- Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Konsekwentnie napełniana menzurka okrążyła kompanię, pobudzając humor, wigor i gadatliwość.

- Taka mandragora, jakem słyszał, to warzywo o wielkiej magicznej mocy - rzekł z przekonaniem Percival Schuttenbach.

- A jakże - potwierdził Jaskier, po czym golnął sobie, otrząsnął się i zaczął gadać. - Mało to ballad na ten temat ułożono? Czarodzieje używają mandragory do eliksirów, dzięki którym zachowują wieczną młodość. Czarodziejki nadto wyrabiają z airauny maść, która nazywa się glamarye. Wysmarowana taką maścią czarodziejka robi się tak piękna i czarowna, że oczy na wierzch wyłażą. Trzeba wam też wiedzieć, że mandragora jest silnym afrodyzjakiem i używa się jej do magii miłosnej, zwłaszcza do przełamywania dziewczęcych oporów. Stąd właśnie bierze się ludowa nazwa mandragory: dziwostręt. Znaczy się, ziele, które stręczy dziwki.

- Bałwan - skomentowała Milva.


----------------------------------------------------------------

- Toksyczny jest wyłącznie świeży korzeń alrauny - uspokoił go Regis. - Mój jest sezonowany i właściwie przygotowany, a destylat jest filtrowany. Nie ma powodu do obaw.

- Pewnie, że nie ma - zgodził się Zoltan. - Bimber zawsze będzie bimbrem, pędzić go można nawet z szaleju, pokrzywy, rybich łusek i starych sznurowadeł. Dawaj szklankę, Jaskier, bo kolejka czeka.


----------------------------------------------------------------

- Nie w przypadku tego wiedźmina - parsknął nieco już rumiany Jaskier, przysłuchujący się rozmowie. - Jemu akurat, na jego zmartwienia, gorzałka dobrze zrobi.

- Tobie też powinna - Geralt zmroził poetę wzrokiem. - Zwłaszcza, jeśli ci od niej jęzor skołowacieje.

- Na to bym raczej nie liczył - uśmiechnął się znowu cyrulik. - W skład preparatu wchodzi belladonna. Wiele alkaloidów, w tym skopolamina. Zanim mandragora was rozbierze, wszyscy niezawodnie dacie mi popis elokwencji.

- Popis czego? - spytał Percival.

- Wymowności. Przepraszam. Używajmy prostszych słów. Geralt skrzywił wargi w pseudouśmiechu.

- Słusznie - powiedział. - Łatwo popaść w manierę i zacząć używać takich słów na co dzień. Ludzie mają wówczas rozmówcę za aroganckiego błazna.

- Albo za alchemika - powiedział Zoltan Chivay, czerpiąc menzurką z cebra.

- Lub za wiedźmina - parsknął Jaskier - który naczytał się, by móc imponować pewnej czarodziejce. Czarodziejki, moi panowie, na nic tak nie lecą, jak na wyszukany bajer. Prawdę mówię, Geralt? No, opowiedz nam coś...

- Opuść kolejkę. Jaskier - przerwał zimno Wiedźmin.

- Za szybko działają na ciebie zawarte w tym bimbrze alkaloidy. Rozgadałeś się.

- Przestałbyś, Geralt - skrzywił się Zoltan - z tymi twymi sekretami. Wiele nowego nam Jaskier nie powiedział. Nic na to nie poradzisz, że jesteś chodzącą legendą. Historie o twoich przygodach grywa się w teatrzykach kukiełkowych. W tym i historię o tobie i czarodziejce imieniem Guinevere.

- Yennefer - poprawił półgłosem Regis. - Oglądałem taki spektakl. Historię o polowaniu na dżinna, o ile mnie pamięć nie myli.

- Byłem przy tym polowaniu - pochwalił się Jaskier. - Śmiechu było, powiadam wam...

- Opowiedz wszystkim - Geralt wstał. - Popijając i ubarwiając ładnie. Ja idę się przejść.

- Ejże - żachnął się krasnolud. - Nie ma się o co obrażać...

- Nie zrozumiałeś mnie, Zoltan. Idę ulżyć pęcherzowi. Cóż, zdarza się to nawet chodzącym legendom.


----------------------------------------------------------------

- Nic - Milva wzruszyła ramionami, chrząknęła znowu. - Nie umiem rachować tak dobrze, jak ty. Czytać ni pisać w ogóle nie umiem. Jestem głupia, prosta dziewucha ze wsi. Żadna dla ciebie kompania. Ni druh do gadki.

- Nie mów tak.

- Wżdy to prawda - odwróciła się gwałtownie. - Po coś mi te dni i te mile wyliczył? Bym ci co poradziła? Otuchy dodała? Lęk twój odpędziła, stłumiła żal, co targa tobą gorzej niźli ból w połamanym kulasie? Nie umiem! Tobie kogo innego trza. Tamtej, o której Jaskier gadał. Mądrej, uczonej. Ukochanej.

- Jaskier jest papla.

- Jużci. Ale czasem z głową paple. Wracajmy, chcę się jeszcze napić.

- Milva?

- Czego?

- Nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego zdecydowałaś się jechać ze mną.

- Nigdyś nie pytał.

- Teraz pytam.

- Teraz za późno. Teraz już sama nie wiem.


----------------------------------------------------------------

- A jednak w Mahakamie jest bezpieczniej niż w miastach - zauważył Regis. - Miasta mogą w każdej chwili pójść z dymem. Rozumniej byłoby przeczekać wojnę w górach.

- Komu wola, niech tam idzie - Zoltan naczerpał z cebra. - Mnie milsza swoboda, a w Mahakamie jej nie uświadczysz. Nie wyobrażacie sobie, jak wygląda władza starego. On zabrał się ostatnio za regulację spraw, jak to nazywa, społecznych. Dla przykładu: wolno nosić szelki azali nie. Jeść karpia od razu czy czekać, aż się galareta zetnie. Jest li gra na okarynie zgodna z naszą wielowiekową krasnoludzką tradycją azali to zgubny wpływ zgniłej i dekadenckiej kultury ludzi. Po ilu latach pracy można złożyć wniosek o przydział stałej żony. Którą ręką się podcierać. W jakiej odległości od kopalni dozwala się gwizdać. I temu podobne sprawy o żywotnym znaczeniu. Nie, chłopcy, ja nie wracam pod górę Carbon. Nie mam ochoty spędzić życia na przodku w kopalni. Czterdzieści lat na dole, o ile wcześniej nie pierdyknie metan. Ale my już mamy inne plany, co, Percival? Myśmy już sobie zapewnili przyszłość...

- Przyszłość, przyszłość... - gnom wypił menzurkę, smarknął i spojrzał na krasnoluda nieco już zamglonym wzrokiem. - Nie mówmy hop, Zoltan. Bo jeszcze mogą nas złapać, a wtedy nasza przyszłość to stryczek... Albo Drakenborg.

- Zamknij gębę - warknął krasnolud, patrząc na niego groźnie. - Rozgadałeś się!

- Skopolamina - mruknął z cicha Regis.


----------------------------------------------------------------

Gnom bajdurzył. Milva była ponura. Zoltan, zapomniawszy, że już raz to czynił, opowiadał wszystkim o Hoogu, starym grzybie, staroście Mahakamu. Geralt, zapomniawszy, że już raz wysłuchał, słuchał. Regis też słuchał i nawet dodawał komentarze, zupełnie niespeszony tym, że jest jedynym trzeźwym w mocno już pijanym towarzystwie. Jaskier brzdąkał na lutni i śpiewał.

Nie dziwota, że są harde urodziwe panie

Wszak im drzewo wynioślejsze, tym trudniej wleźć na nie.

- Idiota - skomentowała Milva. Jaskier nie przejął się.

Wżdy i z panną, i ze drzewem kto nie kiep poradzi

Trzeba owszem wziąć i zerżnąć, no i po zawadzie.


----------------------------------------------------------------

- Sny, sny - zabełkotal znowu Jaskier. - A ty, Geralt? Znowu śniłeś o Ciri? Bo trzeba ci wiedzieć, Regis, że Geralt ma prorocze sny! Ciri to Dziecko Niespodzianka, Geralt związany jest z nią więzami przeznaczenia, dlatego widzi ją w snach. Trzeba ci też wiedzieć, że my do Nilfgaardu jedziemy, aby odebrać naszą Ciri cesarzowi Emhyrowi, który ją porwał. Ale niedoczekanie jego, sukinsyna, bo my ją odbijemy, zanim się obejrzy! Powiedziałbym wam więcej, chłopcy, ale to tajemnica. Straszna, głęboka i mroczna tajemnica... Nikt nie może się o tym dowiedzieć, rozumiecie? Nikt!

- Ja nie nie słyszałem - zapewnił Zoltan, patrząc bezczelnie na wiedźmina. - Chyba skórek wlazł mi do ucha.

- Takie skórki to istna plaga - przyznał Regis, udając, że dłubie w uchu.

- Do Nilfgaardu wędrujemy... - Jaskier oparł się o krasnoluda w celu utrzymania równowagi, co w dużej mierze okazało się błędem. - Jest to, jak powiedziałem, tajemnica. Cel sekretny!

- I w samej rzeczy przemyślnie ukryty - kiwnął głową cyrulik, rzucając okiem na bladego ze złości Geralta. - Analizując kierunek waszego marszu, nawet najbardziej podejrzliwy osobnik nie domyśli się celu wędrówki.



powrót do Cytaty "Chrzest ognia"